sobota, 31 sierpnia 2013

PPG

Jak zwykle oczywiscie po 'szalonych' planach spania na dziko, udalo nam sie przenocowac zaledwie jedna noc w jakiejs przydroznej chatynce, po czym trafilismy do zaczarowanego Mae Hong Son, gdzie zaszylismy sie w milym domku przy stawie w centrum miasteczka. Jest tanio, milo, w zielono-drewnianym klimacie. A samo miasto jest zachwycajace, i to 100 razy bardziej niz Pai, o ktorym sie mowi, ze jest centrum bohemy uciekajacej z wielkiego Bangkoku. Mae Hong Son jest polozone w gorach, blisko Birmy, wszedzie dookoloa wodospady, jaskinie, gorace zrodla, wioski Karenow (te birmanskie kobietki-zyrafy z obreczami na szyjach), Szanow i Chinskich imigrantow. Jest troche turystow, ale niewiele, bo to senne miasteczko, cos jak Zakopane poza sezonem, Lanckorona i Krynica w Tajlandzkich klimatach.

Codziennie cos sobie pijemy, jezdzimy wokol na motorze, zachod slonca z buddyjskiej swiatyni ponad miastem ogladamy, jemy, spimy i planujemy farme. A planow jest duzo, na Mazidlach o tym wiecej napisalam. Dzisiaj bylismy nad jeziorem i w chinskiej wiosce, i na wodospadzie, tak przyjemnie, niespiesznie, wakacyjnie, wrecz emerycko. Bo tu taki klimat troszke, sanatoryjny :)

wtorek, 27 sierpnia 2013

PATRYCJA PAULA GAS

Polnocna Tajlandia - pola ryzowe, gory, mangowce, bananowce, plantacje soi i bambusy. A posrodku calej tej zieleniny lezy Pai - male miasteczko pelne turystow, knajpek, hosteli, bambusowych chatek do wynajecia i slicznych resortow wypoczynkowych. Jest to miejsce turystyczne, ale nie odstrasza blichtrem i komercja, jest przeznaczone dla backpackersow, wagabundow, dredziarzy i calej alternatywnej kompanii, ktora z czasem cokolwiek sama juz sie skomercjalizowala. Mozna zafundowac sobie wycieczki do dzikich wiosek gdzie kobiety maja dlugie szyje, bo co roku dokladaja jedna metalowa obrecz tak, ze szyja sie nieustannie wydluza. Mozna wybrac sie na dwudniowy trekking na sloniu, ekstremalne splywy na pontonach, wyprawy do Laosu czy Birmy. Oczywiscie tajskie masaze, reiki, terapie ziolowe, medytacje i kursy jogi to juz norma. Wszedzie na ulicy mozna kupic swiezy sok z mango albo slatke z papai na ostro (ktorej jeszcze nie probowalismy, a to podobno podstawa w tym regionie). Z knajpek saczy sie reggae, czasem rock na zywo albo jakies lekko transowe rytmy, kazde miejsce ma inny klimat, zapewne jest w czym wybierac. Pierwsza noc spedzilismy w Giant Guest House, ktory zaoferowal nam bambusowy bungalow z moskitiera w srodku, mily bar nad rzeka z muzyka na zywo, ciepla wode, darmowa herbate i mnostwo zieleni dookola. Lokalne wino ryzowe tylko dodalo smaczku do klimatu tego miejsca. I spalony Japonczyk wystukujacy nam indyjskie ragi na drewnianym stole w kuchni.

Jako, ze fundusze sie skonczyly, a wymiana rupii indonezyjskich na bahty jest bardzio nieoplacalna (tracimy 1/3 calosci) szukamy jakiejs przystani gdzie moglibysmy zostac ugoszczeni za darmo, oczywiscie za nasze towarzystwo i prace w zamian. Niestety nie jest to latwe zadanie, gdyz farmy ekologiczne w Tajlandii wysoko sie cenia i skladaja wolontariuszom nastepujaca ofetre - "Witaj w alternatywnym miejscu, jestesmy super organiczni i ekologiczni, medytujemy i jemy marchewki popijajac cola, wpadnij do nas i popracuj na polu ryzowym albo sadzac drzewa, przezyj przygode z dzika natura, spij w bambusowej hacie, jedzenie kup sobie sam a nam zaplac 150 bahtow za osobe". Wolontariat zazwyczaj jest praca, za ktora sie nie otrzymuje wynagrodzenia, ale wolontariat w Tajlandii jest praca, za ktora trzeba placic. W milym hostelu czy resorcie z bungalowami placimy mniej za dwie osoby. Troszke rozczarowani, ale jeszcze nie zniecheceni bedziemy probowac dalej. Narazie nasz plan wyglada tak - wynajelismy motor, jestesmy wolni, mozemy jezdzic gdzie chcemy, nie potrzebujemy wynajmowac pokoju czy chatki. Zobaczymy gdzie nas poniesie i co nas spotka na drodze. Moze wreszcie usmiechnie sie do nas szczescie i ktos nas przyjmie za darmo.

Wracajac do podrozy pociagiem z Bangkoku do Chiang Mai, zadnego mnicha nie spotkalismy, bo pociag, a zwlaszcza nasza najgorsza trzecia klasa byly puste. Kilka farangow rozlozonych na siedzeniach, moze ze dwie Tajki. Jechalo sie bardzo wygodnie, mozna bylo sie rozlozyc na ilu siedzeniach sie chcialo, spac, kupowac jedzenie na stacjach, wygladac przez okno (nie bylo AC wiec moglismy sie wietrzyc). Widoki za oknem niesamowite. Nie zaluje, ze zadnego mnicha nie spotkalizmy. Tajowie nie uzywaja tego Expressu, bo maja jedno darmowe polaczenie w innym pociagu,  zagraniczniaki nim nie jezdza, bo to przeciez 3 klasa. 

W Pai nie ma ladyboys, czyli chlopcow, a zazwyczaj doroslych mezczyzn po operacjach i kuracjach hormonalnych, ktorzy zamieniaja sie w piekne kobiety. W Bangkoku ladyboys mozna spotkac wszedzie, nie tylko w dzielnicach rozpusty, ale i sprzedajacych w sklepach, pracujacych w salonach fryzjerskich i spa, restauracjach i na straganach, praktycznie wszedzie. Natomiast Pai jest milym gorskim miasteczkiem gdzie mlodzi ludzie z calego swiata przyjezdzaja na kursy medytacji, gotowania, trekking, odpoczynek, raczej nie ma tu sexturystyki wiec i ladyboys rzadko tu zagladaja. Nie tesknie za nimi, wrecz czuje sie bardziej naturalnie, gdy nie musze sie zastanawiac, czy mijajaca mnie dziewczyna sika na stojaco czy nie. Ale jako, ze Tajlandia nas uwiodla, zamierzamy wrocic do Bangkoku popracowac wiec musze sie przyzwyczaic do jego zaskakujacych mieszkancow. A na razie odpoczniemy w Pai i okolicach, poogladamy wodospady i kaniony i bedziemy obijac sie po zapadnietych wioskach, gdzie inne farangi juz nie docieraja.


niedziela, 25 sierpnia 2013

PATRYCJA PAULA GAS


Ostatnia godzina w Bangkoku, przed nami dluga podroz pociagiem na polnoc, oczywiscie w wagonie 3 klasy z samymi Tajami wiec zapewne bedzie przygodowo, kto wie co moze sie wydarzyc, moze spotkamy jakiegos buddyjskiego guru i pod jego wplywem przeniesiemy sie do klasztoru gdzies na rubiezach kraju, zobaczymy... A tymczasem o blogu.

Male perypetie z nazwa bloga zostaly przezwyciezone, po prostu logowal sie moj probny, prywatny blog, ktory ma byc swoistym silvarerum, zbiorem porad medyczno, gospodarczo - kosmetycznych, ktore zapisze po powrocie do Polski, coby jakies moje przyszle corki mogly skorzystac z doswiadczen i madrosci starego pokolenia. Przykladowo ostatnio zachwycam sie naturalnymi barwnikami, ktore mozna stosowac do wszystkiego od tkanin, przez jedzenie po wlosy (np. henna, kurkuma, indygo)

O Bangkoku, jego szczurach, kocurach, prostytutkach, goracych zupach, kwiatach, kadzidelkach i farangach opowiem juz z dzikiej polnocy kraju.
China Town, Bangkok

piątek, 23 sierpnia 2013

ZBYSZEK JANCZUKOWICZ

Jest po pierwszej w nocy. Jutro wstajemy rano i spieszymy sie na pociag, ktory wywiezie nas z Bangkoku w gory na polnocy, najpierw do Chiang Mai (14 godzin jazdy), potem do Pai (3 godziny). Bangkok jest piekny i fascynujacy, zywy i przy tym (relatywnie) cywilizowany. Sa dlugie ulice, place, chodniki i parki, mozna nic, tylko spacerowac. Dla mnie, po Indonezji, to jak niebo. Znalezlismy hostel nad kanalem, gdzie wszystko jest porozrzucane, obsluga rzadko sie pojawia, a kolorowo ubrani goscie leza na lezakach i pija piwo do rana. Przy cenie 30 zl za noc, oproznilismy polowe funduszu tajskiego, bedziemy wiec szukac schronienia w gorach. Podobno farangi (tajlandzkie bule) zyja tam na farmach ekologicznych, gdzie zyje sie zdrowo i bez pieniedzy. Cos jak bylismy na Ukrainie dwa lata temu, tylko inne owoce, wiecej deszczu i wszystko z bambusa.

Wracam spac i pakowac plecaki. Mam nadzieje, ze blog dziala i bedzie sie wyswietlal. Patrycja lepiej sie zna na tych rzeczach. Pojutrze, napiszemy z Chiang Mai dokladniej o wszystkim.
Dworzec kolejowy w Bangkoku. Wydzielone miejsca dla mnichów

W pociągu - puste miejsca, bo to 3 klasa i ludzie się boją, i dobrze, bo mamy cały wagon dla siebie :)

Z pociągu. Trasa Bangkok - Chiang Mai, 594 km
ZBYSZEK JANCZUKOWICZ

Uwagi formalne.

1. Post wyswietlil sie, a strona wyglada milo i estetycznie. Adres naszego bloga to http://trzyspecjale.blogspot.com/ . Polecamy sie wszystkim krewnym i znajomym.

2. Z nieznanych mi powodow, na blogu zarejestrowaym jako trzyspecjale nazywam sie Zorya Vechernyaya, z zdjecie przypomina mi Patrycje z pierwszego roku studiow. Z czasem wszystko zostanie wyjasnione.

3. Na blogu pisac bedziemy oboje. Stad imie i nazwisko, pisane duzymi literami, na poczatku kazdego watku.

4. Nasze laptopy sa na Bali. Za dwa- trzy dni powinny przeleciec samolotem do Budapesztu i tam bezpieczne na nas czekac. Oznacza to, ze podrozujemy zasadniczo off-line, co jest dobre i zdrowe. Pisac mozemy z kafejek internetowych, co oznacza tlok, dym, dziwna muzyke i nastolatkow grajacych w gry, o ktorych w Europie nigdy nie slyszalem. Nastepnym razem postaram sie o wiecej szczegolow.


ZBYSZEK JANCZUKOWICZ

Zgodnie z kilkoma obietnicami, otwieram adres internetowy pod ktorym bedziemy mogli, ja i Patrycja, pisac co chcemy, podajac przy tym nasza sytuacje i lokalizacje.

To jest pierwszy post, zaraz zobaczymy jak to wyglada. Za brak polskich liter przepraszamy.

Gwoli wyjasnienia. Waterbuffalo, nazwa bloga, odsyla do wielkiego powolnego zwierzecia, udomowionego kilka tysiecy lat temu, zyjacego do dzisiaj wszedzie w Azji. Na bawole wodnym wlasnie, okolo V wieku pne, Lao Tzu udal sie w swoja slynna podroz w gory Chin Zachodnich zrezygnowawszy z pracy bibliotekarza na dworze krola Zhou. W tym kontekscie bawol wodny jest patronem naszej wyprawy.

 Zapraszamy wszystkich zainteresowanych.