sobota, 31 sierpnia 2013

PPG

Jak zwykle oczywiscie po 'szalonych' planach spania na dziko, udalo nam sie przenocowac zaledwie jedna noc w jakiejs przydroznej chatynce, po czym trafilismy do zaczarowanego Mae Hong Son, gdzie zaszylismy sie w milym domku przy stawie w centrum miasteczka. Jest tanio, milo, w zielono-drewnianym klimacie. A samo miasto jest zachwycajace, i to 100 razy bardziej niz Pai, o ktorym sie mowi, ze jest centrum bohemy uciekajacej z wielkiego Bangkoku. Mae Hong Son jest polozone w gorach, blisko Birmy, wszedzie dookoloa wodospady, jaskinie, gorace zrodla, wioski Karenow (te birmanskie kobietki-zyrafy z obreczami na szyjach), Szanow i Chinskich imigrantow. Jest troche turystow, ale niewiele, bo to senne miasteczko, cos jak Zakopane poza sezonem, Lanckorona i Krynica w Tajlandzkich klimatach.

Codziennie cos sobie pijemy, jezdzimy wokol na motorze, zachod slonca z buddyjskiej swiatyni ponad miastem ogladamy, jemy, spimy i planujemy farme. A planow jest duzo, na Mazidlach o tym wiecej napisalam. Dzisiaj bylismy nad jeziorem i w chinskiej wiosce, i na wodospadzie, tak przyjemnie, niespiesznie, wakacyjnie, wrecz emerycko. Bo tu taki klimat troszke, sanatoryjny :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz