poniedziałek, 2 września 2013

ZBYSZEK JANCZUKOWICZ

Widze, ze Patrycja napisala juz o klasztorze i mnichach. Troszke zaniepokojony, zastanawiam sie, jak moze przezyc w takim miejscu osoba, ktora

1. nie wierzy w zadnego rodzaju oswiecenie,

2. nie lubi odrozniac umyslowej czy duchowej plaszczyzny czlowieka od jego plaszczyzny cielesnej.

Mam nadzieje, ze polozenie w pieknej dolinie otoczonej skalistymi gorami, swieze powietrze i lekka, przejrzysta architektura (dzieki braku pory snieznej) okaza sie silniejsze niz roznice pogladowe.

W ciagu zeszlego tygodnia odwiedzilismy osobiscie lub internetowo sporo miejsc "alternatywnych" spolecznosci, glownie farm ekologicznych. Wlasciwie wszystkie okazaly sie oryginalnie skonstruowanymi hostelami z uniformem w stylu "hawaii". To zreszta kwestia skomplikowana, poniewaz za komercjalizacja stosunkow miedzy farangami stoi praktycznie darmowa praca ludnosci tubylczej, tj Tajskiej. Generalnie fizyczna praca czlowieka bialego jest ok dwukrotnie mniej skuteczna i jednoczesnie ok 5 razu drozsza. Z tego powodu turysci pozostaja w hamakach, ich pieniadze zarobione na innych kontynentach zasilaja wlasciciela farmy, ktory potem, przewaznie sprawiedliwie, oplaca lokalnych pracownikow, slowem, wszyscy sa szczesliwi i nikogo to nie fascynuje.

Wracajac do klasztoru. Mnisi powiedzieli nam, ze mozemy przyjechac kiedy chcemy i zostac na ile chcemy. Pozyczaja czyste i proste biale wdzianka i pokazuja proste miejsce w jednym z bungalowow. Nie ma rezerwacji i umowy. Zamiast wymiany pienieznej jest donacja - w wysokosci dowolnej, przy czym powiedzieli nam, ze moze ona wynosic rowniez 0 tajskich bahtow. A to jest piekne. Gdyby wiec bylo nas stac na wykupienie sobie komfortowej chatki gdzies w gorach czy nad jeziorkiem plus trzech posilkow dziennie i ewentualnie motoru na kilka dni zwiedzania (de facto, i tak nas nie stac), to prawdopodobnie i tak bysmy tam pojechali.

Tak wiec, jutro przed nami dwie godziny jazdy stopem - lub raczej ostatecznie busem, poniewac farangi nie maja tu samochodow, a Tajowie latwiej potrafia wyobrazic sobie latajacego smoka ziejacego ogniem tuz nad ich glowami niz bialego czlowieka z cienkim portfelem, stojacego z plecakiem przy drodze. A, jak wiadomo, widzimy tylko to, co juz z gory miesci sie w naszych kategoriach pojeciowych.

A po dojezdzie do buddyjskiego klasztoru, na maksymalnie 12 dni (obowiazki wizowe), chowamy portfele do plecaka, wylaczamy telefon i oddajemy sie krotkiemu odpoczynkowi od komercji, przemyslu i planowania.

1 komentarz:

  1. Jako stosunkowo świeży adept filozofii Wschodu czytam o tym klasztorze z wypiekami na twarzy. Życzę jak najlepszych wrażeń i wytrwałości.
    Jako wędrownik chłonę wszystkie relacje z największą ciekawością. Piszecie zresztą brardzo ciekawie. Piszcie jak najwoęcej.
    Jako Ojciec czytam z troską, by nic Wam się złego nie działo. Trzymam za Was kciuki i pamiętajcie, że jestem myślami z Wami i zawsze pomogę, jak tylko będę mógł.
    KJ

    OdpowiedzUsuń