niedziela, 13 października 2013

PPG

Malang, Indonezja. Ziemniaki już się ugotowały, kapusta dochodzi, maziste błoto hennowe się ogrzewa, Zbyszek pojechał gdzieś na motorze, czarny kotek buszuje po domu, a Węgrzy wybyli na Festiwal Pisarzy na Bali - jednym słowem Dom. Może jeszcze nie ten pełny, prawdziwy, ale przynajmniej jego namiastka. Od trzech dni powinniśmy już być w Bangkoku, rozsyłać CV, szukać pracy i mieszkania. Nawet Tamas (nie ten z Malangu, inny Węgier) zostawił nam klucze na recepcji, bo jest teraz w Australii i jego pokój jest chwilowo wolny.

Dlaczego więc nie jesteśmy w Bangkoku?

Na dwa dni przed odlotem (bilety już zostały kupione) Zbyszek z Tamasem (tym z Malangu) zaczął czyścić bak, najpier wlali wodę z octem, żeby rdza się rozpuściła. Potem płukali, wlali wode z proszkiem do pieczenie, żeby pozbyć się resztek octu, znowu plukanie i suszenie. Ja w tym czasie byłam w moim ulubionym gejowskim SPA z Georgianą i Mani na balijskim masażu. Coś mi nie grało, przecież mieliśmy sprzedać motor, bo nie było sensu transportowac go do Bangkoku, po co więc całe to czyszczenie? Im bliżej do odlotu, tym Zbyszek był bardziej zaniepokojony i nie mógł zasnąć. W tym czasie ja czytałam blogi o życiu i pracy w Tajlandii, zaczęłam się denerwowac, bo to wszystko okazało się trudniejsze niż myślałam. Już kupiliśmy elegancką koszulę i spodnie dla Zbyszka na rozmowy kwalifikacyjne, ja jeszcze szukałam odpowiedniego modelu dla siebie. Ale też odczuwałam niepokój. Z drugiej strony zmęczona ciagłym podróżowaniem wyobrażałam sobie, że wreszcie zacumujemy na dłużej w Bangkoku, wpadnę w pracowniczą rutynę, zacznę kurs masażu tajskiego, Zbyszek zrobi certfikat z projektowania permakultury, będziemy wieczorami razem słuchać muzyki i może pisać coś swojego. Jednak perspektywa kikutygodniowego stresu związanego z chodzeniem na interview, uśmiechów i sprzedawania się potencjalnym pracodawcom nie była pociągająca. Zwłaszcza, że kilka miesięcy temu zaproponowano nam pewne posady nauczycielskie na Kalimantanie, co prawda z o połowę niższą pensją niż w Bangkoku, ale z darmowym zakwaterowniem i wyżywieniem. Do tego widmo Kalimantanu ciążyło nad nami od dawna. Marzyliśmy o wycieczce motorowej, Zbyszek nawet chciał  objechać cały dookoła, a ja pragnęłam spotkać plemiona Dajaków, legendarnych Łowców Głów i oczywiście orangutany w dżungli. Kolejna przygoda, znowu brak stabilizacji. Na dwa dni przed odlotem Zbyszek dostał telefon ze szkoły na Kalimantanie czy dalej jesteśmy zainteresowani, i pól żartem, pół serio powiedział: "to może pojedziemy"? "Czemu nie?" odopwiedziałam, i zaczeliśmy się śmiać. I już wiedzieliśmy, że samolot do Bangkoku odleci bez nas.

I poleciał.

A ja teraz czekam, aż henna dojrzeje, żeby nałożyć ją na włosy, słucham Grechuty i klikam na nowym niebieskim laptopie Lenovo, który byliśmy zmuszeni kupić, bo nasze odesłalismy z rodzicami Tamasa na Węgry, co było logiczne przy pierwszym planie wycieczki motorowej po Azji Południowo-Wschodniej, a tragiczne przy drugim - pracy w Tajlandii. Teraz realizujemy plan nr 3 - wyjazd na Kalimantan, który obejmuje i uczenie dzieciaków i rozbijanie się po wyspie na motorze. 

Jakie plusy? 
1. Nie musimy od razu sprzedawać ukohanej Hondy, którą Zbyszek od miesięcy modyfikował i przygotowywał do wyprawy. 
2. Dostajemy pewną i mało wymagającą prace jako nauczyciele angielskiego, a potem referencje.
3. Realizujemy marzenie o jeżdżeniu po Borneo na motorze i odwiedzeniu dzikich terenów.
4. Spotkamy naszego dobrego kolegę Mamana w Palankaraii, odwiedzimy rodzinę Bama w Banjarmasinie.
5. Nie rzucamy się na głęboką wodę, znamy język i kulturę, nasycimy się Indonezją do końca i tym chętniej po dwóch miesiącach wyjedziemy do Tajlandii próbować w końcu zrealizować plan nr 2.


Jutro odpływa prom z Surabaii do Banjarmasin, 24 godziny na morzu, my i Honda. Tamas zrobił nam profesjonalne zdjęcia do CV, które wykorzystamy za jakiś czas rzucając się ponownie na Tajlandię. Dalej czekam na skończenie montażu filmu o Blitarze, gdzie grałam Indonezyjkę w 1/4, szukającą swoich korzeni. Będzie zabawnie, bo mówię tam tylko po indonezyjsku. Opuszczamy Malang, naszych Węgrów, nasze wspomnienia i nasz Dom. Nowe czeka.

Musimy jeszcze spakować sakwy i plecak. Jak możecie zauważyć, dodałam trochę zdjęć prawie do każdego postu z września, bo nie każdy członek rodziny ma fb ( i dobrze). Czas nakładać już hennę. A Zbyszek właśnie wrócił, ziemniaki pewnie już są zimne :)

Wesołe czyszczenie baku

Naga Honda

Teraz już czyściutki, nawet od środka

gotowanie, domowanie

hennowanie

Kadr z filmu "Blitar - tam skąd pochodzą królowie". Vespa jest całkowicie manualna, już lepiej jeżdziło mi sie na Hondzie
w opakowniu i z uśmiechem, gotowi do sprzedaży -  kupcie nas :)

2 komentarze:

  1. Uzasadnienie zmiany planu przedstawione - jak dla mnie - przekonująco. Kupuję Was z tym. Niesłuchanie wewnętrznego głosu jest błędem. Inna rzecz, że zdjęcie do CV (to formalne) też dobrze wygląda i jak najbardziej można by Was kupić do zajęć żmudnych, przy których dusza z reguły ma wychodne, takich jak zarabianie na swoje bycie. Tego też Wam życzę. Pomyślności

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy serdecznie. Pracować można też po szlachecku, gospodarzyć na ziemi, obserwować cykle przyrody i sycić się poezją. Praca to żmudna, ale przynajmniej dusza nie ucieka, a pasie się na łące albo odpoczywa pod lipą. Co prawda nie ma już dziesięciny, ale UE lubi sponsorować ekologiczne i edukacyjne projekty :)

    OdpowiedzUsuń