piątek, 29 listopada 2013

PPG

Dobre dni nadeszły. Droga z Samarindy aż do Malezji obfitowała w niespodzianki, ale i cieszyła różnorodnością wrażeń i pomocą napotkanych członków klubów motorowych w różnych miastach. Zatem przedstawiam streszczenie kilku ostatnich dni.
21.11.2013 Pracujemy w Primagama English One od 8 do 9.00 wieczorem, miłe pożegnanie, Mr. Abdul stara się nas zachęcicc do dalszej pracy od stycznia. Około 10.00 jedziemy do wioski Lolo, gdzie spotykamy się z członkami klubu Honda CB, pijemy mnóstwo kawy, dostajemy kontakt do innych członków klubu w Samarindzie, okolo północy wyjeżdżamy do Balikpapanu.

22.11.2013 O 6 rano bierzemy ferry z Panajamu do Balikpapanu, tam spotkamy się na śniadanie z Diamem, u którego byliśmy miesiąc temu. Diam śpiewa w chórze i nawet był w Warszawie na konkursie międzynarodowym, gdzie zdobyli pierwsze miejsce. Bez spania kontynuujemy naszą podróż przez następne kilka godzin do Samarindy. Po drodze wstępujemy do Arboralium, szkółki leśnej, gdzie dostajemy wielkie jak gruszki nasiona drzewa żelaznego (beliam, ironwood), z którego buduje się najtrwalsze konstrukcje, w tym statki, mamy nadzieję zasadzić je w Polsce.
Samarinda wita nas dawno niewidzianym Indomaretem (sieciówka, coś jak Żabka), gdzie możemy kupić ulubione przysmaki. W Tanah Grogocie były tylko małe prywatne sklepiki, ponieważ prowadzi się tam politykę uprzywilejowania lokalnego handlu. Jako, że nie spaliśmy całą noc, a ruszyliśmy prosto po pracy, nie byliśmy w stanie socjalizować się z bikersami i poszukaliśmy taniego hotelu. W tym czasie Zbyszek się rozchorował, byliśmy przemęczeni i źli, w konsekwencji nadszedł pierwszy kryzys.
23.11.2013 Spotykamy się z bikersami z klubu Honda CB, około 20 motorów czeka na nas pod stadionem, istna galeria, bardzo sympatyczna atmosfera, Zbyszek próbuje innych motorów, każdy pokazuje swoje modyfikacje, nabieramy na nowo sił i motywacji. Przewodniczący klubu w Samarindzie – Pak Toto, prowadzi warsztat, a wice – Pak Ingal, maluje sprayem obrazki na motorach
24.11.2013 Pak Toto ketua grupy, z rana ze Zbyszkiem naprawia motor, po południu wraz z czlonkami Hondy CB jedziemy do wioski Pampang, gdzie mieszkaja Dayakowie, dawni łowcy głów, a dzisiaj chrzescijanie. Co niedziele w wiosce odbywa sie tradycyjna ceremonia, tańce i muzyka, starsze kobiety mają baaardzo długie uszy naciagnięte ciężkimi kolczykami i tatuaże aż po ramiona. Mieszkańcy wioski zajmują się wyrobem sprzętu i biżuterii dekorowanej koralikami, dawniej z muszelek i kamieni, teraz z plastiku. Misternie zdobione stroje i nakrycia głowy wymagają tygodni pracy, ponieważ wszystkie są pokryte tysiącem nawleczonych na nitke koralików. Przed domami wbite są drewniane, rzeźbione totemy, chroniące mieszkańców. Żegnamy sie z kolegami z Samarindy i ruszamy w stronę Bontangu.




Już po zmierzchu przed Bontangiem mijamy równik, Honda w złym stanie, ma problemy z wyjazdem pod górę. Na szczęście wyjeżdżają nam na przeciw członkowie Hondy CB z Bontangu i eskortują nas do miasta. Tam w warsztacie naprawiaja Hondę, zapraszają na obiad. Jeden z kolegów ma urodziny, i wedle indonezyjskiego zwyczaju inni obrzucają go mąką i jajkami na szczęście. Bardzo miłe towarzystwo, jednak my dalej się spieszymy i nie możemy zostać u nich na noc, bo planujemy ruszyć z Sangaty w dalszą drogę. Cała grupa eskortuje nas noca do Sangaty, dobra pogoda, niezła droga, chłopcy się bawią, wymijają, popisują.

Niestety mąka i jajka padły nie tylko na solenizanta, ale i na naszą rozkręconą Hondę, może to jej doda szczęścia :)

Naprawiamy

W Sangacie czekają na nas już nowi bikersi, tym razem z klubu Yamahy. Nocjemy w domu osiemnastoletniego Haika (o przezwisku Kai czyli dziadek). Dom przepiękny, zaprojektowany przez jego ojca architekta, z otwartym salonem, huśtawkami, palmami, barem.





25.11.2013 Wyruszamy z członkami Yamahy w dalszą drogę, zatrzymujemy się w wiosce gdzie mają biuro (oficjalne miejsce spotkań), jemy i odpoczywamy zbyt długo i dlatego poddenerwowani wyjeżdżamy dość późno. Jedziemy do Sangkuliran, ale ostatecznie dobijamy do innego portu żeby przedsostac się na drugą stronę rzeki (obieramy trudniejszą drogę). Zastaje nasz ulewny deszcz, ale jedziemy dalej. Ostatecznie wsiadamy wraz z motorem na malutką łódkę, żegnamy się z Yamahami z Sangaty, troche źli, że zbyt długo nas przetrzymali.







Dopiero w Lepmake mają na nas czekać inni bikersi więc najgorszy kawałek drogi musimy zrobić sami. Jeździmy godzinami przez bezludny las tropikalny i plantacje palmy olejowej. Ciemno, kamienista droga, często pod górę, dziwne odgłosy zwierząt dookoła, raz na drodze nam stanął kucing hutan, wielki, czarny dziki kot, wielkości psa, coś jak mniejsza pantera. Bałam się, że motor nam się zepsuje i będziemy zmuszeni nocować w środku lasu wśród węży, dzikich kotów, dzików i wszelkiego rodzaju insektów. Na szczęście jakos dojechaliśmy do wioski Lempake, gdzie nas odebrano i odradzono dalszej drogi do Berau. Przenocowaliśmy w bardzo miłym domu, którego właściciel nie tylko pasjonuje się motorami, ale i polowaniem na jelonki, także zostaliśmy obeznani z całą jego kolekcją poroży.



26.11.2013 Rano wyjechaliśmy do Berau, w połowie drogi czekali na nas bikersi, co było dość pomocne, gdyż Honda znów była w słabym stanie, dodatkowo bez przedniego hamulca. Początkowo planowaliśmy jechać prosto do Tanjung Selor, skąd mieliśmy wziąć ferry do Tarakanu, ale towarzystwo okazało się nadzwyczaj miłe i zasiedzieliśmy się w ich klubie. Bikers of Berau są młodzi, mają duże motory i chętnie goszczą wszystkich innych bikersów, gdyż mają specjalny domo-klub, w którym się spotykają i gdzie przyjmują gości. Część z nich jest chrześcijanami z Sulawesi, także alkohol nie jest dla nich zabroniony, jak w przypadku muzułmańskich bikersów. Jako, że termin wizy upływał 27.11 musieliśmy myśleć o tym, jak najszybciej dostać sie do Malezji. Okazało się, że nawet jeśli uda nam się przetransportować motor na Tarakan, to nie będziemy w stanie zabrać go na malezyjską stronę do Tawau. Jakieś regulacje i przepisy. Bikersi z Berau zaproponowali, żebyśmy zostawili motor u nich, a oni odwiozą nas w nocy do Tanjung Selor, na co z chęcią się zgodziliśmy. Zbyszek po raz pierwszy od dawna jechał jako pasażer i mógł podziwiać gwiazdy. W Tanjung Selor bikersi zaprosili nas na obiad, nawet zapłacili za hotel, co mnie wprawiło w lekkie zakłopotanie.



27.11.2013 Na drugi dzień z rana poszliśmy do portu, wsiedliśmy na speedbout i w ciągu godziny dopłynęliśmy do wyspy Tarakan, skąd wzięliśmy ferry do Tawau w Malezji (4 godziny).
Mission completed. Dotarliśmy do Malezji przed wygaśnięciem wizy.
Przez całą drogę od Tanah Grogot do Malezji sprawowałam funkcję sekretarki, kontaktujac się z różnymi klubami, opisując naszą pozycję i plany podczas gdy Zbyszek niemal bez przerwy prowadził motor. Prawie wszystkie kluby motorowe w Prowincji Wschodniego Kalimantanu były w stanie mobilizacji i za punkt honoru postawiły sobie,aby nam pomóc w dostaniu się do Malezji przed upływem wizy. Często miałam ochotę zostać dłużej w jakimś miejscu, odwdzięczyć się za pomoc, ale niestety nie było na to czasu. Za to już obiecaliśmy, że wrócimy.




Rezygnujemy z objazdu malezyjskiej części Borneo i Brunei, wrócimy na Kalimantan i objeździmy go dokładniej, tym razem nie spiesząc się i doceniając lokalną gościnność. Obecnie jesteśmy w domu Daniela, Anglika mieszkającego od ponad 4 lat w Malezji, który pracuje w szkole językowej w Tawau. Bardzo ciekawa postać, która zasługuje na osobna notkę na blogu. 

1 komentarz:

  1. Okazuje się więc, że do odważnych świat należy. Kamień spadł mi z serca, bo się tym wyścigiem do Malezji martwiłem. Brawo bikersi; to bardzo sympatyczne zachowania. Cieszę się też z dobrego pożegnania z Waszą szkołą. To dobrze o Was świadczy. Obawiam się tylko tego, że Wasza Honda może nie wytrzymać już dłużej Waszej podróżniczej fantazji,
    Teraz Wam trochę zazdroszczę klimatu, bo u nas buro i zimno.

    OdpowiedzUsuń