sobota, 2 listopada 2013

ZBYSZEK JANCZUKOWICZ

Tanah Grogot, tydzień drugi.

Nigdy nie odczuwałem nic poniżającego w chodzeniu w tanich ciuchach drugiego obiegu, jedzeniu w barach mlecznych, upijaniu się w parku, graniu w piłkę z gimnazjalistami czy podróżowaniu stopem bez pieniędzy, a to przecież wzbudzające pogardę oznaki niskiego statusu społecznego. Od około 5 lat nie przejmowałem się też za bardzo brakiem oszczędności na przyszłość, gromadzonego doświadczenia zawodowego ani opublikowanych artykułów naukowych, a to przecież jawna głupota, lekkomyślność i nieodpowiedzialność. Ogólnie mówiąc, nie martwiło mnie, co większość społeczeństwa uważa za podłe.

Tym większe moje zaskoczenie, że dwa tygodnie w podłej pracy – zresztą bardzo korzystnej logistycznie i zbawiennej finansowo w naszej nędznej sytuacji – zamiast spływać po mnie jak lekki deszcz, nie tylko są nie do wytrzymania, ale wpędzają mnie w głęboką depresję, niechęć do samego siebie i poczucie życiowej porażki.

Wcale nie zamierzam narzekać na warunki, jest egzotycznie i pięknie, powolnie, ale bez stresu i właściwie bez wymagań. Możemy sobie w nocy siedzieć przed domkiem i pisać na laptopie, a w dzień jeździć po okolicznych wioskach z domami na palach i drewnianymi mostkami, które nigdy nie wiadomo, kiedy ostatecznie załamią się pod przejeżdżającym motorem, słowem, prawdziwe tropiki, których nie znajdziecie w żadnym katalogu dla turystów. A potem stać nas będzie na dwa miesiące jeżdżenia.

Z pewnym luterańskim poczuciem winy i grzechu, muszę stwierdzić, że bunt wywołuje we mnie praca jako forma, tj. bycie zatrudnionym przez pracodawcę i wykonywanie zadań w zamian za obiecane pieniądze, podłość abstrakcyjna, nie konkretna. Podporządkowując własną wolę cudzej oraz przeliczając część własnej egzystencji na pieniądze tracę pełnoprawność jako podmiot poznania prawdy. W Polsce trzeba będzie załatwić papiery od psychologa stwierdzające chorobę umysłową uniemożliwiającą podjęcie pracy zarobkowej, inaczej czeka mnie głębokie nieszczęście oraz upadek moralny i filozoficzny.

A skąd luterańskie poczucie winy? Z naszej współczesnej europejskiej etyki, która negując transcendenty wymiar zbawienia i potępienia, internalizuje je w zastałych układach społecznych. Ale o tym kiedy indziej. Przeciwnie, zastanówmy się, kto i kiedy nauczył mnie tego duchowego wagabundztwa, które nie pozwala cieszyć się, że dobrze wykonamy powierzone nam w kontrakcie zadanie, rozkrzesamy wokół siebie trochę oświaty i własnymi rękami zarobimy na wymarzoną podróż dookoła Borneo? Dlaczego nie znoszę wakacji a kocham wygnanie? Czy to może być wrodzone?




1 komentarz:

  1. Za mało tu miejsca na polemikę, ale jak najkrócej. Nie jestes duchem, a więc targasz ze sobą swoją część materialną, bez której nie ma ani Ciebie, ani żadnego poznania. I tą część domaga się tego, co dla niej niezbędne. Innymi słowy, oddajcie cesarzowi, co cesarskie. Dla mnie jest to równie oczywiste, jak postulat ogranmczania tej sfery, by ustąpiła miejsca części niematerialnej. Trzymam więc kciuku za umiejętność balansu i dzielność.
    Pytania, które postawiłeś w ostatnim akapicie, nurtuję też i mnie. Ja też z trudem uwalniam się od poczucia winy, że zbyt wiele rzeczxy zrobiłem źle, prowadząc Cię przez pierwsze lata życia. Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła...

    OdpowiedzUsuń