poniedziałek, 26 maja 2014

Leśny Klasztor Tam Wua jeszcze raz


Po 8 miesiącach znowu zawitaliśmy do Tam Wua. Po tym jak dotarliśmy stopem z Paia, idąc przez pola ryżowe do klasztornej dolinki, od razu poczuliśmysięjak w domu.

Brak różnorakich bodźców - telewizji, internetu, ruchliwych ulic, kolorowych ubrań, dźwięków we wszystkich skalach i tonach, migających reklam, muzyki z głośników, witryn sklepowych i miliona innych sprzętów i rzeczy rozpraszających naszą wagę. To pozwala dostrzegać i celebrować szczegóły. Zieleń liścia obok piątej kolumny w sali medytacyjnej o 9 rano jest inna niż o 15.00 po południu. To co widzimy na codzień to jedynie otaczające nas góry, trawnik, ogród, stawy, rzeczka, dwie sale medytacyjne, trzy posągi Buddy, parę Bodhisatwów, kilku mnichów, parę Tajów i medytujący w białych ubraniach zagraniczniacy. Oraz powtarzające się czynności: ofiarowanie, jedzenie, medytacja, jedzenie, medytacja, sprzątanie, herbata, inkantacje, medytacja, spanie. I tak codziennie od 6.30 rano do 8.30 wieczorem. Jak się pojawiła ropucha w sali medytacyjnej pod drewnianym posągiem słonia to spowodowała ogólne poruszenie. O, jeszcze czasem jak się trafi zupa dyniowa do picia w porze picia kakao/kawy to też jest wydarzenie. A tak to nic się nie dzieje. Ciągle to samo. Ci sami ludzie. Te same miejsca do medytacji.
I to jest piękne.
Trzeba się przyzwyczaić, przestawić przez pierwsze dwa, trzy dni do świata bez ciagłej nastręczającej się rozrywki. Blasków, migawek, dźwięków, szumu, krzyku, gwizdu, mrugającego hałasu i tańczącego chaosu. Zwłaszcza po pobycie w Bangkoku.
Przedmioty odbioru naszych zmysłów zostały zredukowane do kilku czy też kilkunastu.

Wzrok: zielony (trawa, drzewa), pomarańczowy (szaty mnichów, drewniane kuti, moje paznokcie pomalowane henną), biały (ubrania medytacyjne)
Słuch: gong wzywający na medytacje, bęben wzywający na jedzenie, intonowanie buddyjskich mantr, rechot żab, świszczenie cykad
Smak: pomarańczowy (jakoś wiekszosc potraw pływa w oleju i kurkumie, dużo dyni), lekko pikantny, słodkawy, oleisty
Dotyk: własnej skóry, lnianych ubrań, trawy, drewna i cementu pod stopami
Węch: świeżo wypranych ubrań, skoszonej trawy, kadzidełek, eukaliptusowego repelentu na komary, zbutwiałych liści w lesie
Szósty zmysł: uniesienia, stagnacji, bezpieczeństwa, medytacyjnego surfingu, reatreat'u

Dzięki temu można się poczuć jak narrator XIXwiecznej powieści. Obserwować i komentować w myślach wszystkie najdrobniejsze szczegóły. Powszechny tutaj brak okazywania atrakcyjności fizycznej, wręcz przciwnie, dziewczyny nie noszą makijażu, ozdób, twarze z plamami, wypiekami, krostami, workami pod oczami, wyglądaja może nie powabnie, ale jakoś pieknie, tak świeżo, czysto, tak wyszorowane mydłem twarze, że aż widac niebieskawe żyłki. Można przyglądać się dzień po dniu jak ta dziewczyna z wygoloną głową i białymi rzęsami podpiera głowę, jaki ma spokojny, satynowy głos. Jak ten młody Rosjanin przypominający Doriana Greya ciągle poprawia koszulę, bawi się swoimi długimi, falowanymi włosami i odpowiada kokieteryjnie. I uśmiecha się sam do siebie gdy zamiata liście, filuternie, ot co!, i pozwala żeby mu koszula opadła tak, że widać mu całe ramię i obojczyk. Ale gdy rozmawia z mnichem przyjmuje nadobny wyraz twarzy, głos staje się przytłumiony i poważny, a oczy wpatrzone w dal i zamglone w zadumie. Albo te Niemki ze słomianymi włosai i rogowymi okularami, świeże jak polne kwiaty, gotowe do przyjęcia wszystkiego co im się ofiaruje. Albo ta blond włosa Rosjanka z warkoczem po 40, trzymająca się z dala od reszty. Kolejna Rosjanka, też blondynka (strasznie duzo płowowłosych się zebrało w klasztorze, może dlatego, że jest dużo Rosjan), po trzydziestce, ze zalzawionymi oczami, lekko wykrzywionymi ustami i zmarszczką pomiędzy brwiami. Nosi w sobie jakieś nieszczęście. Pytała dzisiaj Nauczyciela jak się formalnie stać Buddystką, bo ona jest gotowa i chce teraz. chciała wypowiedzieć jakąś formułkę, coś jak chrzest albo mianowanie mahometa prorokiem Allaha trzy razy przy 2 męskich świadkach. Nauczyciel odpowiedział, że nie ma takiego rytuału przejścia, że buddystą stajesz się codziennie, z każdą świadomą myślą i jeśli przestrzegasz ośmiorakiej ścieżki to nie potrzebujesz innych poswiadczeń. Nawet jeśli chcesz się stać mnichem to po prostu wstępujesz do klasztoru i zaczynasz przestrzegać 227 przykazań i juz jesteś. W każdej chwili możesz wystąpic. A potem możesz wrócic. No ale tylko trzy razy możesz tak występować i wstępować do klasztoru, żeby nie było za dużo zamieszania. Z kobietami trochę trudniej, bo w 6 wieku na Sri Lance przerwał się łańcuch żeńskich oświeconych Bikhunni i teraz nie mogą być w pełni mniszkami. Rosjanka niepocieszona, to nie dostanie certyfikatu, że jest Buddystką? A ona przecież, tak bardzo bardzo chce się poświęcić drodze oświecenia. Ale tak bez poświadczenia? Ach, to niesamowite jak ludzie potrafią się wtopić w to klasztorne upojenie medytacją, nagle stają się oświeconymi guru, mniszkami, joginami, wybrańcami. Przyczepiają sobie plakietki z napisem “Silence”, znak, że dzisiaj zachowują ciszę, a potem radośnie po cichu gaworzą przy kawie, jak oglądają zdjęcia z aparatu kolegi. Pif paf! Jam jest wielce uduchowiony nadczłowiek, który właśnie doświadcza odzielenia umysłu od ciała i dryfuje po oceanie własnej nadświadomości, która kontroluje wszystkie moje zmysły i uczucia. Nie ma cierpienia, nie ma mnie, to nie moje ciało. Jestem ponad to. Ja! Najpokorniejszy z pokornych! Klękajcie narody! I dlaczego nie? To tylko dodaje kolorytu, a moje obiekty do obserwacji są ciekawsze. Sama się staram naśladować nabożny wyraz twarzy, ale i tak kręcę się przy medytacji i przyglądam mrówkom. A przy śniadaniu można przyglądać się Amerykaninowi, który surfinguje medytacyjnie (określenie Zbyszka, może sam później wytłumaczy o co chodzi z tym surfingiem) opowiadając o kolejnych poziomach wtajemniczenia i obsłudze mechanizmu oświecenia dla żółtodziobów. Białe Ludzie poważnie podchodzą do medytacji, ostentacyjnie konkurując w najlepszej postawie ze skrzyżówanymi nogami. Jak Tajowie (prawdziwi Buddyści, a nie tygodniowi turyści) robią to z naturalnością i prostotą, nie przywiązując wagi do postawy i elementów zewnętrznych. I tak wiedzą, że największy merit uzyskają z ofiar danym mnichom (tak tak, lepiej niż w kościele, tutaj się uczy, że naprawdę im więcej dasz pieniędzy (albo bananów albo co tam masz) tym większy zrobiłeś merit i tym szybciej uzyskasz oświecenie, albo wygrasz na loterii, albo odrodzisz się jako bogata osoba, albo w niebie u Brahmy albo jako Deva, co tam sobie zażyczysz). To co tam nas uczą na studiach o Buddyzmie i co piszą w książkach to bajki, teoria wyżarta przez mole. To tak jakby chcieć się dowiedzieć coś o ewangelistach czy baptystach i czytać Awicennę. Lepiej bezpośrednio popytać mnichów. Przyjedźcie, potraćcie trochę czasu w buddyjskim państwie, to sami się przekonacie. A i tak jest o niebo lepiej niż w muzułmańskim. Ludzie dażąc do własnych celów (oświecenie, kolejna inkarnacja na bogato, niebo Brahmy, Deva etc) robią dużo dobrych uczynków, utrzymują klasztory, w którch mogą się najeść mnichy i backpakerzy, pomagają biednym, zbierają koty i psy i je dokarmiają albo oddają je pod opiekę do klasztorów, podwożą autostopowiczów, szanują środowisko, żyją w zgodzie z naturą. Kochane Buddysty. Dzięki Ci Boże za Buddyzm, świat jest o trzy nieba głodnych duchów lepszy z nim niż bez niego. Szkoda tylko, że wytrzebili Ci pogaństwo. Ale może i do tego wrócimy. Jezus i Budda się kolegują. A Mahomet stoi z boku i liczy swoje żony i wielbłądy. On też nie był taki zły, w końcu zabronił grzebania dziewczynek żywcem w piasku i ograniczył posiadanie żon tylko do czterech sam mając czterdzieści. Ale to i tak duży postęp na pustyni. Jezus, trzydziestoletni, długowłosy, mieszkający z Mamą, która pewnie karmiła wszystkich jego kolegów, włóczył się filozofując i okazjonalnie zamieniając wodę w wino. Otaczała go grupka podobnych typów, którzy rzucili pracę i też postanowili się poszwednać pod banerem peace & love i nic nie robić, niektórym się nawet udało napisać książki, które nawet później zostały wydane (patrz Łukasz, Marek i Mateusz, Jan ściągnął fakty od Marka i przyozdobił w wizje). Jezus zadawał się z prostytutkami (patrz Maria M.) i innym elementem społecznym (Łazarz po imprezie nie mógł wstać), wkońcu naraził się Annaszowi i Kajfaszowi, został zdradzony przez swoich kumpli (patrz Judasz i Piotr) i wrócił do Taty zrelacjonować jak to tam na Ziemi. Budda Sidharta Gautama to trochę inna bajka. Książe wychowany w złotej klatce inddyjskiego pałacu, po sekretnej wycieczce do miasta, gdzie zobaczył chorego, starego, jogina i umarłego, dostał olśnienia i stwierdził, że istnieje w tym świecie Cierpienie. Rewolucja! Co więcej, ono ma przyczynę, co więcej, można się go pozbyć, co więcej jest nawet na to sposób. Otóż należy podążać ośmioraką ścieżką, która mówi o właściwym myśleniu, rozumieniu (wyższa mądrość), właściwej mowie, zachowaniu i sposobie życia (sila, wyższa moralność), wysiłku, uważności i koncentracji ( samadhi, wyższa umysłowość). Siddhartha, aby poszukiwać remedium na nowoodkryte Cierpienie, zostawił piękną młodą żonę Yasodharę i syna Rahula, może raczej ich powinniśmy spytać o istotę Cierpienia? Yasodhara oszalała ze smutku, nic już jej nie pozostało jak zgolić głowe i stać sie mniszką. Podobnie z Rahulem. Dla pocieszenia po śmierci stali sie Arahantami, Oświeconymi. Ładnie rozwija ten wątek film Samsara.


Polecam też Valley of Flowers i Ayurveda. Art of Being tego samego reżysera Pan Nalin'a.

Zbyszek miewa problemy z myśleniem, w dni parzyste mówi, że ja nie myślę, a w dni nieparzyste, że myślę za dużo. To rzeczywiście daje do myślenia, zwłaszcza jak się wogóle nie myśli, albo myśli za dużo. (“To know nothing is actually the greatest knowledge” mówi Garuda, poeta z Paia jak i wielu innych, także “Jon Snow, you know nothing” przy tym nabiera nowego znaczenia). Taki jest nasz podstawowy kalendarz w klasztorze – parzyste, nieparzyste. Nie wiemy który jest dzień tygodnia czy miesiąca, ale wiemy czy dzień jest parzysty czy nie. We wszystkie dni 1,3,5,7 itd ja wraz z innymi niemyślącymi kobietami stoję pierwsza w kolejce do jedzenia. A w 2,4,6,8 itd Zbyszek wraz z innymi myślącymi istotami dobiera się pierwszy do koryta. Taka zasada klasztorna. My dodaliśmy swoje prywatne, że dodatkowo w te dni przejmujemy zmywanie, zeszyt i laptopa.

A i jeszcze jedno, jakbyscie dalej myśleli, że Buddyzm jest filozofią, to przygotujcie się na krytykę prawdziwych Buddystów (których dziadkowie, i pradziadkowie i pra pra dziadowie też byli Buddystami) i oczywiiście, a nawet przede wszystkim mnichów. We wszystkich książkach trąbią, że Buddyzm jest religią. Trzeba byc ślepym, żeby tego samemu nie zauważyć, będąc w buddyjskim kraju. Ołtarzyki, rytuały, ofiary, przepisy, przykazania, różne dewy i bóstwa chroniące mogą nas o tym dobitnie przekonać. Sam Budda zstąpil z Nieba Tusita do matczynego łona, a inne nieba zwykł też odwiedzać i nauczać Devy. Jego matka po śmierci poszła do Nieba Tavatimsa i sama stała się Devą. Jakaż ja naiwna byłam w Karkowie, traktowałam to jako przenośnię, a tutaj zostałam skorygowana.

A tu mały wycinek z książki “What is this religion?” Vunerable Dr. k. Sri Dhammananda:
“Every human must have a religion and that religion must be one which will appeal to his intellect. A man failing to observe religious principles becomes a denger to society. There is no doubt that scientists, philosophers and psychologists have widened our horizons but they have not been able to tell us our purpose in life. A proper religion can do this. Man must therefore choose a rational and meaningful religion according to his convinctions without depending on mere beliefs, traditions, customs and theories. Human beings can adopt themeselves according to circumstances.
The religion introduced in this booklet was revealed to the world some 25 centuries ago, by most enlightened and compassionate Teacher. This religion is also known as “Middle Path”. The message is very simple and practical. The morel conduct of man plays a most important part in this religion. This religion does not obstruct anyone from reading and learning the teachings of other religions, because there is no place for fanaticism in this religion.
The great religion referred to in this booklet is BUDDHISM and the founder of this religion is none other than THE GAUTAMA BUDDHA.”

Nie wiem ile razy w tak krótkim tekście moża użyć słowa religia, chyba tylko po to, żeby uduchowionym Zachodniakom wbiło się w pamięć, że mają doczynienia właśnie z religią, a nie jakimś systemem filozoficznym. W innej książce opisywali filozofów jako nihilistów, którzy nie posiadaja moralności i często popadają w alkoholizm, uzależnienia i często kończą samobójstwem. Bardzo się śmialiśmy z tego fragmentu, żałuję, że go nie przepisałam. Mimo wszystko, czy traktujemy Buddyzm jako religie czy nie, podoba mi się podejście Tajów do życia. Mai pen rai, nie przejmuj się, ciesz się życiem, bądź dobry, pomagaj innym, bądź religijny. A że przy tym klekaj i kłaniaj się z twarzą do ziemi mnichom i posążkom, to tylko uroczy dodatek, a procesje, ofiary i rytuały tylko nadają kolorytu.
Tyle o klasztorze. Uwielbiam przeora, podziwiam nauczyciela, zachwycam się staruszkiem. Fajnie byłoby jeszcze raz kiedyś tam powrócić i zobaczyć, że czas może się zatrzymać.

O Bangkoku, stanie wojennym, godzinie policyjnej i jak to wpłyneło na nasze plany następnym razem :)












































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz