WATERBUFFALO part 2
Z przyjemnością zawiadamiamy, że po 6 przyjemnych tygodniach zasłużonego odpoczynku w Polsce powróciliśmy do pracy, tj znów jesteśmy w drodze. Dwa dni temu rano spakowaliśmy się i znieśliśmy wszystkie nasze graty do samochodu (zwanego dalej Żaba), posprzątaliśmy trochę i oddaliśmy klucze dwóm miłym lokatorom, którzy zasponsorowali nam w ten sposób dwa miesiące podróży po krainie, o której śniliśmy przez ostatni rok w Indonezji, tj. po Europie Środkowej.
Tym samym, otwieramy na nowo nasz blog.
Siedzę właśnie na fotelu w Budapeszcie, po stronie Budy, a na kolanach trzymam piękny czarno-szary laptop, który trafił tutaj w zeszłym roku, tuż przed naszym wyjazdem z Jawy na Borneo. Troszkę się zakurzył, ale działa bez zarzutu i z ochotą cicho sobie pobrzękuje. Już więcej się więcej nie rozstaniemy.
Tym samym polecamy się kontaktom internetowym, bo telefony nam się wyczerpały i zresztą nie za bardzo wiemy, jak działa ten roaming. Ewentualnie, mój numer to teraz, z kierunkowym do Polski,
0048 789 058 856.
Musimy teraz sprawdzić, gdzie te festiwale, na których będziemy rozwijać kontakty międzynarodowe, i gdzie te farmy, na których będziemy pracować w pocie czoła. Zagłębiam się więc, po dwóch tygodniach offline na Komandosów, w internecie. Będziemy pisać więcej.
Pozdrawiamy wszystkich gorąco.
Zbyszek
i Patrycja
waterbuffalo
poniedziałek, 21 lipca 2014
poniedziałek, 26 maja 2014
Leśny Klasztor Tam Wua jeszcze raz
Po 8 miesiącach znowu zawitaliśmy do Tam Wua. Po tym jak dotarliśmy stopem z Paia, idąc przez pola ryżowe do klasztornej dolinki, od razu poczuliśmysięjak w domu.
Brak różnorakich bodźców -
telewizji, internetu, ruchliwych ulic, kolorowych ubrań, dźwięków
we wszystkich skalach i tonach, migających reklam, muzyki z
głośników, witryn sklepowych i miliona innych sprzętów i rzeczy
rozpraszających naszą wagę. To pozwala dostrzegać i celebrować
szczegóły. Zieleń liścia obok piątej kolumny w sali medytacyjnej
o 9 rano jest inna niż o 15.00 po południu. To co widzimy na
codzień to jedynie otaczające nas góry, trawnik, ogród, stawy,
rzeczka, dwie sale medytacyjne, trzy posągi Buddy, parę
Bodhisatwów, kilku mnichów, parę Tajów i medytujący w białych
ubraniach zagraniczniacy. Oraz powtarzające się czynności:
ofiarowanie, jedzenie, medytacja, jedzenie, medytacja, sprzątanie,
herbata, inkantacje, medytacja, spanie. I tak codziennie od 6.30 rano
do 8.30 wieczorem. Jak się pojawiła ropucha w sali medytacyjnej pod
drewnianym posągiem słonia to spowodowała ogólne poruszenie. O,
jeszcze czasem jak się trafi zupa dyniowa do picia w porze picia
kakao/kawy to też jest wydarzenie. A tak to nic się nie dzieje.
Ciągle to samo. Ci sami ludzie. Te same miejsca do medytacji.
I to jest piękne.
Trzeba się przyzwyczaić, przestawić
przez pierwsze dwa, trzy dni do świata bez ciagłej nastręczającej
się rozrywki. Blasków, migawek, dźwięków, szumu, krzyku, gwizdu,
mrugającego hałasu i tańczącego chaosu. Zwłaszcza po pobycie w
Bangkoku.
Przedmioty odbioru naszych zmysłów
zostały zredukowane do kilku czy też kilkunastu.
Wzrok: zielony (trawa, drzewa),
pomarańczowy (szaty mnichów, drewniane kuti, moje paznokcie
pomalowane henną), biały (ubrania medytacyjne)
Słuch: gong wzywający na medytacje,
bęben wzywający na jedzenie, intonowanie buddyjskich mantr, rechot
żab, świszczenie cykad
Smak: pomarańczowy (jakoś wiekszosc
potraw pływa w oleju i kurkumie, dużo dyni), lekko pikantny,
słodkawy, oleisty
Dotyk: własnej skóry, lnianych ubrań,
trawy, drewna i cementu pod stopami
Węch: świeżo wypranych ubrań,
skoszonej trawy, kadzidełek, eukaliptusowego repelentu na komary,
zbutwiałych liści w lesie
Szósty zmysł: uniesienia, stagnacji,
bezpieczeństwa, medytacyjnego surfingu, reatreat'u
Dzięki temu można się poczuć jak
narrator XIXwiecznej powieści. Obserwować i komentować w myślach
wszystkie najdrobniejsze szczegóły. Powszechny tutaj brak
okazywania atrakcyjności fizycznej, wręcz przciwnie, dziewczyny nie
noszą makijażu, ozdób, twarze z plamami, wypiekami, krostami,
workami pod oczami, wyglądaja może nie powabnie, ale jakoś
pieknie, tak świeżo, czysto, tak wyszorowane mydłem twarze, że aż
widac niebieskawe żyłki. Można przyglądać się dzień po dniu
jak ta dziewczyna z wygoloną głową i białymi rzęsami podpiera
głowę, jaki ma spokojny, satynowy głos. Jak ten młody Rosjanin
przypominający Doriana Greya ciągle poprawia koszulę, bawi się
swoimi długimi, falowanymi włosami i odpowiada kokieteryjnie. I
uśmiecha się sam do siebie gdy zamiata liście, filuternie, ot co!,
i pozwala żeby mu koszula opadła tak, że widać mu całe ramię i
obojczyk. Ale gdy rozmawia z mnichem przyjmuje nadobny wyraz twarzy,
głos staje się przytłumiony i poważny, a oczy wpatrzone w dal i
zamglone w zadumie. Albo te Niemki ze słomianymi włosai i rogowymi
okularami, świeże jak polne kwiaty, gotowe do przyjęcia
wszystkiego co im się ofiaruje. Albo ta blond włosa Rosjanka z
warkoczem po 40, trzymająca się z dala od reszty. Kolejna Rosjanka,
też blondynka (strasznie duzo płowowłosych się zebrało w
klasztorze, może dlatego, że jest dużo Rosjan), po trzydziestce,
ze zalzawionymi oczami, lekko wykrzywionymi ustami i zmarszczką
pomiędzy brwiami. Nosi w sobie jakieś nieszczęście. Pytała
dzisiaj Nauczyciela jak się formalnie stać Buddystką, bo ona jest
gotowa i chce teraz. chciała wypowiedzieć jakąś formułkę, coś
jak chrzest albo mianowanie mahometa prorokiem Allaha trzy razy przy
2 męskich świadkach. Nauczyciel odpowiedział, że nie ma takiego
rytuału przejścia, że buddystą stajesz się codziennie, z każdą
świadomą myślą i jeśli przestrzegasz ośmiorakiej ścieżki to
nie potrzebujesz innych poswiadczeń. Nawet jeśli chcesz się stać
mnichem to po prostu wstępujesz do klasztoru i zaczynasz
przestrzegać 227 przykazań i juz jesteś. W każdej chwili możesz
wystąpic. A potem możesz wrócic. No ale tylko trzy razy możesz
tak występować i wstępować do klasztoru, żeby nie było za dużo
zamieszania. Z kobietami trochę trudniej, bo w 6 wieku na Sri Lance
przerwał się łańcuch żeńskich oświeconych Bikhunni i teraz nie
mogą być w pełni mniszkami. Rosjanka niepocieszona, to nie
dostanie certyfikatu, że jest Buddystką? A ona przecież, tak
bardzo bardzo chce się poświęcić drodze oświecenia. Ale tak bez
poświadczenia? Ach, to niesamowite jak ludzie potrafią się wtopić
w to klasztorne upojenie medytacją, nagle stają się oświeconymi
guru, mniszkami, joginami, wybrańcami. Przyczepiają sobie plakietki
z napisem “Silence”, znak, że dzisiaj zachowują ciszę, a potem
radośnie po cichu gaworzą przy kawie, jak oglądają zdjęcia z
aparatu kolegi. Pif paf! Jam jest wielce uduchowiony nadczłowiek,
który właśnie doświadcza odzielenia umysłu od ciała i dryfuje
po oceanie własnej nadświadomości, która kontroluje wszystkie
moje zmysły i uczucia. Nie ma cierpienia, nie ma mnie, to nie moje
ciało. Jestem ponad to. Ja! Najpokorniejszy z pokornych! Klękajcie
narody! I dlaczego nie? To tylko dodaje kolorytu, a moje obiekty do
obserwacji są ciekawsze. Sama się staram naśladować nabożny
wyraz twarzy, ale i tak kręcę się przy medytacji i przyglądam
mrówkom. A przy śniadaniu można przyglądać się Amerykaninowi,
który surfinguje medytacyjnie (określenie Zbyszka, może sam
później wytłumaczy o co chodzi z tym surfingiem) opowiadając o
kolejnych poziomach wtajemniczenia i obsłudze mechanizmu oświecenia
dla żółtodziobów. Białe Ludzie poważnie podchodzą do
medytacji, ostentacyjnie konkurując w najlepszej postawie ze
skrzyżówanymi nogami. Jak Tajowie (prawdziwi Buddyści, a nie
tygodniowi turyści) robią to z naturalnością i prostotą, nie
przywiązując wagi do postawy i elementów zewnętrznych. I tak
wiedzą, że największy merit uzyskają z ofiar danym mnichom (tak
tak, lepiej niż w kościele, tutaj się uczy, że naprawdę im
więcej dasz pieniędzy (albo bananów albo co tam masz) tym większy
zrobiłeś merit i tym szybciej uzyskasz oświecenie, albo wygrasz na
loterii, albo odrodzisz się jako bogata osoba, albo w niebie u
Brahmy albo jako Deva, co tam sobie zażyczysz). To co tam nas uczą
na studiach o Buddyzmie i co piszą w książkach to bajki, teoria
wyżarta przez mole. To tak jakby chcieć się dowiedzieć coś o
ewangelistach czy baptystach i czytać Awicennę. Lepiej bezpośrednio
popytać mnichów. Przyjedźcie, potraćcie trochę czasu w
buddyjskim państwie, to sami się przekonacie. A i tak jest o niebo
lepiej niż w muzułmańskim. Ludzie dażąc do własnych celów
(oświecenie, kolejna inkarnacja na bogato, niebo Brahmy, Deva etc)
robią dużo dobrych uczynków, utrzymują klasztory, w którch mogą
się najeść mnichy i backpakerzy, pomagają biednym, zbierają koty
i psy i je dokarmiają albo oddają je pod opiekę do klasztorów,
podwożą autostopowiczów, szanują środowisko, żyją w zgodzie z
naturą. Kochane Buddysty. Dzięki Ci Boże za Buddyzm, świat jest o
trzy nieba głodnych duchów lepszy z nim niż bez niego. Szkoda
tylko, że wytrzebili Ci pogaństwo. Ale może i do tego wrócimy.
Jezus i Budda się kolegują. A Mahomet stoi z boku i liczy swoje
żony i wielbłądy. On też nie był taki zły, w końcu zabronił
grzebania dziewczynek żywcem w piasku i ograniczył posiadanie żon
tylko do czterech sam mając czterdzieści. Ale to i tak duży postęp
na pustyni. Jezus, trzydziestoletni, długowłosy, mieszkający z
Mamą, która pewnie karmiła wszystkich jego kolegów, włóczył
się filozofując i okazjonalnie zamieniając wodę w wino. Otaczała
go grupka podobnych typów, którzy rzucili pracę i też postanowili
się poszwednać pod banerem peace & love i nic nie robić,
niektórym się nawet udało napisać książki, które nawet później
zostały wydane (patrz Łukasz, Marek i Mateusz, Jan ściągnął
fakty od Marka i przyozdobił w wizje). Jezus zadawał się z
prostytutkami (patrz Maria M.) i innym elementem społecznym (Łazarz
po imprezie nie mógł wstać), wkońcu naraził się Annaszowi i
Kajfaszowi, został zdradzony przez swoich kumpli (patrz Judasz i
Piotr) i wrócił do Taty zrelacjonować jak to tam na Ziemi. Budda
Sidharta Gautama to trochę inna bajka. Książe wychowany w złotej
klatce inddyjskiego pałacu, po sekretnej wycieczce do miasta, gdzie
zobaczył chorego, starego, jogina i umarłego, dostał olśnienia i
stwierdził, że istnieje w tym świecie Cierpienie. Rewolucja! Co
więcej, ono ma przyczynę, co więcej, można się go pozbyć, co
więcej jest nawet na to sposób. Otóż należy podążać ośmioraką
ścieżką, która mówi o właściwym myśleniu, rozumieniu (wyższa
mądrość), właściwej mowie, zachowaniu i sposobie życia (sila,
wyższa moralność), wysiłku, uważności i koncentracji ( samadhi,
wyższa umysłowość). Siddhartha, aby poszukiwać remedium na
nowoodkryte Cierpienie, zostawił piękną młodą żonę Yasodharę
i syna Rahula, może raczej ich powinniśmy spytać o istotę
Cierpienia? Yasodhara oszalała ze smutku, nic już jej nie pozostało
jak zgolić głowe i stać sie mniszką. Podobnie z Rahulem. Dla
pocieszenia po śmierci stali sie Arahantami, Oświeconymi. Ładnie
rozwija ten wątek film Samsara.
Polecam też Valley of Flowers i
Ayurveda. Art of Being tego samego reżysera Pan Nalin'a.
Zbyszek miewa problemy z myśleniem, w
dni parzyste mówi, że ja nie myślę, a w dni nieparzyste, że
myślę za dużo. To rzeczywiście daje do myślenia, zwłaszcza jak
się wogóle nie myśli, albo myśli za dużo. (“To know nothing is
actually the greatest knowledge” mówi Garuda, poeta z Paia jak i
wielu innych, także “Jon Snow, you know nothing” przy tym
nabiera nowego znaczenia). Taki jest nasz podstawowy kalendarz w
klasztorze – parzyste, nieparzyste. Nie wiemy który jest dzień
tygodnia czy miesiąca, ale wiemy czy dzień jest parzysty czy nie.
We wszystkie dni 1,3,5,7 itd ja wraz z innymi niemyślącymi
kobietami stoję pierwsza w kolejce do jedzenia. A w 2,4,6,8 itd
Zbyszek wraz z innymi myślącymi istotami dobiera się pierwszy do
koryta. Taka zasada klasztorna. My dodaliśmy swoje prywatne, że
dodatkowo w te dni przejmujemy zmywanie, zeszyt i laptopa.
A i jeszcze jedno, jakbyscie dalej
myśleli, że Buddyzm jest filozofią, to przygotujcie się na
krytykę prawdziwych Buddystów (których dziadkowie, i pradziadkowie
i pra pra dziadowie też byli Buddystami) i oczywiiście, a nawet
przede wszystkim mnichów. We wszystkich książkach trąbią, że
Buddyzm jest religią. Trzeba byc ślepym, żeby tego samemu nie
zauważyć, będąc w buddyjskim kraju. Ołtarzyki, rytuały, ofiary,
przepisy, przykazania, różne dewy i bóstwa chroniące mogą nas o
tym dobitnie przekonać. Sam Budda zstąpil z Nieba Tusita do
matczynego łona, a inne nieba zwykł też odwiedzać i nauczać
Devy. Jego matka po śmierci poszła do Nieba Tavatimsa i sama stała
się Devą. Jakaż ja naiwna byłam w Karkowie, traktowałam to jako
przenośnię, a tutaj zostałam skorygowana.
A tu mały wycinek z książki “What
is this religion?” Vunerable Dr. k. Sri Dhammananda:
“Every human must have a religion and
that religion must be one which will appeal to his intellect. A man
failing to observe religious principles becomes a denger to society.
There is no doubt that scientists, philosophers and psychologists
have widened our horizons but they have not been able to tell us our
purpose in life. A proper religion can do this. Man must therefore
choose a rational and meaningful religion according to his
convinctions without depending on mere beliefs, traditions, customs
and theories. Human beings can adopt themeselves according to
circumstances.
The religion introduced in this booklet
was revealed to the world some 25 centuries ago, by most enlightened
and compassionate Teacher. This religion is also known as “Middle
Path”. The message is very simple and practical. The morel conduct
of man plays a most important part in this religion. This religion
does not obstruct anyone from reading and learning the teachings of
other religions, because there is no place for fanaticism in this
religion.
The great religion referred to in this
booklet is BUDDHISM and the founder of this religion is none other
than THE GAUTAMA BUDDHA.”
Nie wiem ile razy w tak krótkim
tekście moża użyć słowa religia, chyba tylko po to, żeby
uduchowionym Zachodniakom wbiło się w pamięć, że mają
doczynienia właśnie z religią, a nie jakimś systemem
filozoficznym. W innej książce opisywali filozofów jako
nihilistów, którzy nie posiadaja moralności i często popadają w
alkoholizm, uzależnienia i często kończą samobójstwem. Bardzo
się śmialiśmy z tego fragmentu, żałuję, że go nie przepisałam. Mimo wszystko, czy traktujemy Buddyzm jako religie czy nie, podoba mi się podejście Tajów do życia. Mai pen rai, nie przejmuj się, ciesz się życiem, bądź dobry, pomagaj innym, bądź religijny. A że przy tym klekaj i kłaniaj się z twarzą do ziemi mnichom i posążkom, to tylko uroczy dodatek, a procesje, ofiary i rytuały tylko nadają kolorytu.
Tyle o klasztorze. Uwielbiam przeora, podziwiam nauczyciela, zachwycam się staruszkiem. Fajnie byłoby jeszcze raz kiedyś tam powrócić i zobaczyć, że czas może się zatrzymać.
Tyle o klasztorze. Uwielbiam przeora, podziwiam nauczyciela, zachwycam się staruszkiem. Fajnie byłoby jeszcze raz kiedyś tam powrócić i zobaczyć, że czas może się zatrzymać.
O Bangkoku, stanie wojennym, godzinie policyjnej i jak to wpłyneło na nasze plany następnym razem :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)