ZBYSZEK JANCZUKOWICZ
Przy okazjach uporządkowywania zawartości komputera,
znalazłem listy mailowe z pierwszego miesiąca w Malangu, tj nasze świeże
wrażenia z Indonezji. Nie do podrobienia. Ale byłem naiwny!
Załączam jako bonus i ciekawostkę, bez dalszego komentarza,
skopiowane bez zmian. Jak będzie internet na dłużej, to uzupełnię o zdjęcia z
Malangu.
I.
około
15 września 2012, Malang
No to jesteśmy już trzeci dzień w Malangu. Moje
urodziny zaczęły się jeszcze, licząc od północy, w Jakarcie. Pierwsze wrażenie
to niemożliwe do oddychania powietrze pod lotniskiem. Ale to pierwsze wrażenie,
a poza tym Jakarta, czyli najbardziej zanieczyszczone miasto w południowej
Azji. Zresztą, spędziliśmy tam dwa całkiem miłe noce, w luksusowym hotelu z
kosmicznie drogim żarciem co dwie godziny. Ministerstwo wszystko stawia, chyba
lubią tutaj ceremonie. A poza tym, kilkaset wykształconych europejczyków w
jednej sali to tutaj zaszczyt i wydarzenie. W ogóle, na ulicy ciągle słychać
Hello Mister lub Madam. W Malangu praktycznie nie ma europejczyków, wszyscy
ludzie są ciemni, mali i uśmiechnięci, praktycznie nie schodzą ze swoich małych
motorów.
Jutro zaczynamy lekcje języka, o 8 rano trzeba
przyjść. Ale tu robi się ciemno przed 18, więc to bardzo dobrze, naturalnie
wstaje się nawet wcześniej, na ulicach pełny ruch od piątej. Troche jak w
szkole. Mamy 9-osobową grupę i będziemy razem siedzieć w klasie i będą nam
organizowane jakieś zajęcia. No, zobaczymy, ja tam szkołę źle pamiętam. Grupa
ciekawie dobrana – Chiny, Wietnam, Madagaskar, Korea, Grecja, Słowacja, Estonia
i dwa razy Polska. Tylko że – pierwsze wrażenie – ta młodzież spoza Europy to
same ćwoki. Ledwo umieją się przedstawić, gubią się między mieszkaniem a
najbliższym marketem, trzeba ich prowadzić i mówić co mają robić. Będą dobrze
czuli się w szkole. Kilku uczyło się indonezyjskiego co najmniej po rok na
studiach, a wydaje się, że za miesiąc my (europa) będziemy więcej mówić...
Za to poznaliśmy się dobrze z grupą Węgrów w
Jakarcie, rozesłanych potem do różnych miast, ale mój ulubiony do Malangu, a
kilku na Bali, czyli bardzo blisko stąd. Rozdzielili nas tutaj na dwa
mieszkania, chłopców i dziewczyny, więc zacząłem już szukać innego miejsca,
trochę kiepsko im wyszły te załatwiane noclegi. Ale reszta bardzo dobrze.
Wyrabiają nam przedłużone wizy, indonezyjskie karty studenckie i w ogóle są
bardzo przyjaźni i pomocni. Jeśli np. bym chciał, to mogę uczyć tutaj
angielskiego albo towarzyszyć w jakiś delegacjach (tutaj dyrektorzy uczelni są
magistrami, stopień doktora to już rzadkość). No i jest kort tenisowy wewnątrz
uczeli, mówią że mają sprzęt do pożyczania. No i wykupiliśmy już karnet na
basen (Pati basen plus fitness), za 60 zł otwarte wejście na miesiąc, palmy,
zjeżdzalnie, leżaki plus da się popływać.
Ceny tutaj są zupełnie odwrócone. Obiad na
mieście kosztuje od 2 do 4 złotych, piwo powyżej sześciu. Zresztą nikt go w
takim razie nie dotyka, jeszcze nie widziałem żeby ktoś kupował. Całe miasto
pachnie dowomej roboty benzyną i "świątecznymi" papierosami (liście
koniczyny czy coś takiego, zupełnie nie ma tego w Europie), setki motorów i
żadnego wysokiego budynku, upał i tłok, wszysyko pulsuje życiem, nikt nie
siedzi w żadnych biórach, większość studentów wystraszona, mi się podoba.
II. około 22 września 2012, Malang
Tak więc wylądowałem w MacDonaldzie.
Inaczej się nie dało. Internet na uniwersytecie bardziej bywa niż jest. Zresztą
tutaj dwie kreski na pięć to luksus. O Skypa będzie więc chyba ciężko, ale
jeszcze powalcze. Może znajdzie się jakieś krzesło tuż koło routera. No i musze
załatwić wtedy jakieś słuchawki. Kawa tutaj (porównawczo) absurdalnie droga,
tj. 10.000 rupi, czyli więcej niż pełny obiad w klasycznym warungu.
Warung to uliczna jadłodajnia, przeważnie nie przekracza 5 m2, ale są takie
wszędzie i nikt nie chodzi głodny.
Więc myślałem, że uda się ominąc
MaCa, no ale trudno, listy ważniejsze. (zresztą dają tu klimatyzacje, więc
godzinka na oddech). Reszta grupy się dziwnie patrzyła – nie że do Macdonalda –
ale że zwiewam z zajęć nikogo się nie pytając (w Azji żyje się stadnie). A zajęcia
jak obóz przetrwania – od 8 rano, a wychodzi się o 15.30. W tym klimacie
oznacza to doczołganie się do swojego pokoju (ew. na basen) i leżenie do zajęć
następnego dnia. Niby dobrze, bo już mówię połowę tego co potrzebne na ulicy.
Ale, z drugiej strony, reszta grupy nie trafiłaby w Malangu z (tłumacząc)
Głównego Placu na Główny Market (1 km), bo centrum jest całkiem daleko, przed
18stą robi się ciemno no i zmęczenie. Ja już się orientuję, ale przypłaciłem to
pewnym niedospaniem, paredziesięcioma wypadniętymi włosami i opryszczką. No,
przynajmniej wiem też jak wygląda student z innego uniwersytetu.
Co do rupih. Właśnie przeliczyłem,
że dwa miliony rupi, które dostajemy, to ok 650 złotych. Wg Lonely Planet,
pracownicy fizyczni zarabiają mniej miesięcznie. Hmm, azjatyckim uczestnikom
programu pewnie wystarczy z nawiązką, europejczycy będą kombinować (Węgrom z
zaprzyjaźnionego uniwersytetu już wrześniowe się skończyło).
No, ciekawy jestem tych tzw. różnic
kulturowych. Mam już w zalążku pewną teorię, może uda się ją streścić w jakimś
pliku. Narazie, wszystkie dziewczyny z grupy są zachwycone przyjaznością i
pomocnością Indonezyjczyków (z tego są słynni), ja jeszcze muszę wyrobić swoje
zdanie. Ciężko też mówić o kontaktach zanim się nauczy języka. Ale mam przeczucie,
że te dwie kultury razem się nie zejdą (dziewczyny by mnie za to zabiły – mają
już wypracowany w głowach koncept prawdziwego, niezakłamanego jak europejczycy
tubulca, jak w porządnej romantycznej powieści).
Widziałem dzisiaj w księgarni,
kupując słowniki i mapy, "Filsafat Islam", ładna książeczka za
40 tysięcy, czyli kilkanaście złotych, niedługo kupię, warto przeczytać, tylko
że narazie za trudno. Za to koniecznie, niezwłocznie muszę znaleźć
indonezyjskiego LAOZI, bo to podstawa każdego języka, jeśli tego najpierw się
nauczę, to o innych rzeczach będę mówić ładnie i prawdziewie. Chciałem udać się
do bliblioteki, mamy studenckie ID które nam na to (jak i na inne korzyści, np.
pomaga w tagowaniu przy transporcie (Saya mahasiswa di Malang, belajar
bahasa indonesia, tidak mau harga turisi dan tidak punya bunjuk uang-uang),
ale będzie trzeba jeszcze jakieś zajęcia opuścić, bo o 16 biblioteki już
zamknięte. No, mam nadzieję że zgodzą się ograniczyć to szkolnictwo, bo inaczej
stracą najzdolniejszych studentów z grupy. Ale podobno (poprzednie roczniki)
zawsze się zgadzają.
Dzisiaj jest właściwie pierwszy
dzień kiedy moge bezboleśnie chodzić. Oczywiście, jako najgłupszy z wszystkich
którzy jeżdzą w weekendy na plaże, wyłożyłem się na słońce i pospałem sobie na
plecach. Hm, do wczoraj spałem też tylko na plechach... Ale chyba nic się nie
stało, a teraz będę już uodporniony. No i pływaliśmy w Oceanie Indyjskim,
bardzo przyjemne fale (tylko trzeba uważać), a plaże jak ze zdjęć w reklamach,
jedna bardziej urokliwa od drugiej. Wybrzeże jest tutaj bardzo mało użyte, dwa
kilometry od "kurortu" mieliśmy już 200-metrową plaże sami dla
siebie, palmy, skały, czysty, gruboziarnisty piasek, dziwne skamieniałe organizmy
(trudno odróżnić co tam żyjące a co nie) i kolorowe muszelki, których musiałem
dźwigać pół plecaka spowrotem, a które zrobiłyby fortunę na molo w sopocie,
tylko ze nie ma jak wyslać takiego materiału. Następnym razem spróbuję zrobić
kilkudniową wycieczkę wybrzeżem, żeby już w ogóle tubylcy się nie kręcili w
okolicy. W sobotę musiałem w samo południe improwizować bez słownika: "Mengapa
pencuri? Saya dari program govermento! Di mana kantor polisi?".
Zagadkę można sprawdzić w google translator. Ważne, że w efekcie mam swój
namiot z powrotem.
III.
około 26 września 2012
Rzeczywiście, muszę chyba bardziej
na siebie uwarzać. Jak tylko zeszła cała skóra i nowa się wygoiła, poleciałem w
sobote na tenisa i wybiegałem całe zdrowie na słońcu. Jeszcze dzisiaj ledwo
chodzę przez zakwasy. Dziwne, nigdy nie byłem tak zmęczony po tenisie. Ale to
chyba nowy klimat tak działa, organizm jeszcze się nie zaadoptował. Zresztą
tutaj ciężko oddychać, jeśli się chodzi to może i nie przeszkadza, ale jak się
biega, to ledwo stałem na nogach. Poza tym, to pierwszy sport po skręceniu nogi
(na szczęcie kostka bez zarzutów, to chyba najważniejsze...). No i przegrałem z
naszym nauczylem Bahasy, a powinienem wygrać, pozbieram się na następny weekend
i odegram.
Właśnie od godziny wsuwam jednego
kokosa i nie daję rady skończyć, najpierw pół litra wody kokosowej, potem sam
kokos o objętości kilku tabliczek czekolady, ciężki i chrupiący, razem ze
skórką, taki wielki orzech. Cena: 1pln. Byliśmy wczoraj na targu, nie brakuje
podobnych rzeczy, połowy nie jestem w stanie nazwać po polsku... Będziemy mieli
dużo, dużo czasu żeby się przyzwyczaić, bo (i tutaj klucz) targ jest niedaleko
naszego nowego mieszkania.
Właściwie to dzisiaj wieczorem
jesteśmy uwówieni z właścicielem na płatności i podpisanie umowy. Jeśli się
uda, to będziemy bardzo zadowoleni. Łącznie na cztery osoby (bez żadnych
właścicieli – co tutaj dość popularne), my na stryszku gdzie są dwa pokoje i
balkon, wygląda bezpiecznie i wygodnie. No ale poczekajmy, bo dopiero jutro
będzie wiadomo na pewno. A jeśli się uda, to zakładamy tam centralny internet i
będzie można więcej pisać no i skypa uruchomić (dzisiaj właśnie rezygnuję z
obiadu w trakcie przerwy, żeby trochę napisać, bo jak kończymy o 15.30 to już
powoli zamykają uniwersytet, a do dziewczyn (one mają internet, dlatego nie
narzekają tylko siedzą w pokojach na swoich kontach) za bardzo przyjść nawet z
laptopem nie można, bo rodzina wynajmująca im te pokoje (skądinąd, po iście
złodziejskiej cenie) wrogo się patrzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz