PPG
Dobre dni nadeszły.
Droga z Samarindy aż do Malezji obfitowała w niespodzianki, ale i
cieszyła różnorodnością wrażeń i pomocą napotkanych członków
klubów motorowych w różnych miastach. Zatem przedstawiam
streszczenie kilku ostatnich dni.
21.11.2013 Pracujemy w
Primagama English One od 8 do 9.00 wieczorem, miłe pożegnanie, Mr.
Abdul stara się nas zachęcicc do dalszej pracy od stycznia. Około
10.00 jedziemy do wioski Lolo, gdzie spotykamy się z członkami
klubu Honda CB, pijemy mnóstwo kawy, dostajemy kontakt do innych członków klubu w Samarindzie, okolo północy wyjeżdżamy do Balikpapanu.
22.11.2013 O 6 rano bierzemy
ferry z Panajamu do Balikpapanu, tam spotkamy się na śniadanie z
Diamem, u którego byliśmy miesiąc temu. Diam śpiewa w chórze i
nawet był w Warszawie na konkursie międzynarodowym, gdzie zdobyli
pierwsze miejsce. Bez spania kontynuujemy naszą podróż przez
następne kilka godzin do Samarindy. Po drodze wstępujemy do
Arboralium, szkółki leśnej, gdzie dostajemy wielkie jak gruszki
nasiona drzewa żelaznego (beliam, ironwood), z którego buduje się
najtrwalsze konstrukcje, w tym statki, mamy nadzieję zasadzić je w
Polsce.
Samarinda wita nas dawno
niewidzianym Indomaretem (sieciówka, coś jak Żabka), gdzie możemy
kupić ulubione przysmaki. W Tanah Grogocie były tylko małe
prywatne sklepiki, ponieważ prowadzi się tam politykę
uprzywilejowania lokalnego handlu. Jako, że nie spaliśmy całą noc, a
ruszyliśmy prosto po pracy, nie byliśmy w stanie socjalizować się
z bikersami i poszukaliśmy taniego hotelu. W tym czasie Zbyszek się
rozchorował, byliśmy przemęczeni i źli, w konsekwencji nadszedł
pierwszy kryzys.
23.11.2013 Spotykamy się z
bikersami z klubu Honda CB, około 20 motorów czeka na nas pod
stadionem, istna galeria, bardzo sympatyczna atmosfera, Zbyszek
próbuje innych motorów, każdy pokazuje swoje modyfikacje, nabieramy na nowo sił i motywacji.
Przewodniczący klubu w Samarindzie – Pak Toto, prowadzi warsztat,
a wice – Pak Ingal, maluje sprayem obrazki na motorach
24.11.2013 Pak Toto ketua
grupy, z rana ze Zbyszkiem naprawia motor, po południu wraz z
czlonkami Hondy CB jedziemy do wioski Pampang, gdzie mieszkaja
Dayakowie, dawni łowcy głów, a dzisiaj chrzescijanie. Co niedziele
w wiosce odbywa sie tradycyjna ceremonia, tańce i muzyka, starsze
kobiety mają baaardzo długie uszy naciagnięte ciężkimi kolczykami
i tatuaże aż po ramiona. Mieszkańcy wioski zajmują się wyrobem
sprzętu i biżuterii dekorowanej koralikami, dawniej z muszelek i
kamieni, teraz z plastiku. Misternie zdobione stroje i nakrycia głowy
wymagają tygodni pracy, ponieważ wszystkie są pokryte tysiącem
nawleczonych na nitke koralików. Przed domami wbite są drewniane,
rzeźbione totemy, chroniące mieszkańców. Żegnamy sie z kolegami
z Samarindy i ruszamy w stronę Bontangu.
Już po zmierzchu przed
Bontangiem mijamy równik, Honda w złym stanie, ma problemy z
wyjazdem pod górę. Na szczęście wyjeżdżają nam na przeciw
członkowie Hondy CB z Bontangu i eskortują nas do miasta. Tam w
warsztacie naprawiaja Hondę, zapraszają na obiad. Jeden z kolegów
ma urodziny, i wedle indonezyjskiego zwyczaju inni obrzucają go mąką
i jajkami na szczęście. Bardzo miłe towarzystwo, jednak my dalej się spieszymy i nie możemy zostać u nich na noc, bo planujemy
ruszyć z Sangaty w dalszą drogę. Cała grupa eskortuje nas noca do
Sangaty, dobra pogoda, niezła droga, chłopcy się bawią, wymijają, popisują.
Niestety mąka i jajka padły nie tylko na solenizanta, ale i na naszą rozkręconą Hondę, może to jej doda szczęścia :) |
Naprawiamy |
W Sangacie czekają na
nas już nowi bikersi, tym razem z klubu Yamahy. Nocjemy w domu osiemnastoletniego Haika (o przezwisku Kai czyli dziadek). Dom przepiękny,
zaprojektowany przez jego ojca architekta, z otwartym salonem,
huśtawkami, palmami, barem.
25.11.2013 Wyruszamy z członkami Yamahy w dalszą drogę, zatrzymujemy się w wiosce gdzie
mają biuro (oficjalne miejsce spotkań), jemy i odpoczywamy zbyt
długo i dlatego poddenerwowani wyjeżdżamy dość późno.
Jedziemy do Sangkuliran, ale ostatecznie dobijamy do innego portu
żeby przedsostac się na drugą stronę rzeki (obieramy trudniejszą
drogę). Zastaje nasz ulewny deszcz, ale jedziemy dalej. Ostatecznie
wsiadamy wraz z motorem na malutką łódkę, żegnamy się z Yamahami
z Sangaty, troche źli, że zbyt długo nas przetrzymali.
Dopiero w Lepmake mają
na nas czekać inni bikersi więc najgorszy kawałek drogi musimy
zrobić sami. Jeździmy godzinami przez bezludny las tropikalny i
plantacje palmy olejowej. Ciemno, kamienista droga, często pod górę,
dziwne odgłosy zwierząt dookoła, raz na drodze nam stanął kucing
hutan, wielki, czarny dziki kot, wielkości psa, coś jak mniejsza pantera. Bałam się, że motor nam się zepsuje i będziemy
zmuszeni nocować w środku lasu wśród węży, dzikich kotów, dzików
i wszelkiego rodzaju insektów. Na szczęście jakos dojechaliśmy do
wioski Lempake, gdzie nas odebrano i odradzono dalszej drogi do
Berau. Przenocowaliśmy w bardzo miłym domu, którego właściciel
nie tylko pasjonuje się motorami, ale i polowaniem na jelonki, także
zostaliśmy obeznani z całą jego kolekcją poroży.
26.11.2013 Rano wyjechaliśmy
do Berau, w połowie drogi czekali na nas bikersi, co było dość
pomocne, gdyż Honda znów była w słabym stanie, dodatkowo bez
przedniego hamulca. Początkowo planowaliśmy jechać prosto do
Tanjung Selor, skąd mieliśmy wziąć ferry do Tarakanu, ale
towarzystwo okazało się nadzwyczaj miłe i zasiedzieliśmy się w
ich klubie. Bikers of Berau są młodzi, mają duże motory i chętnie
goszczą wszystkich innych bikersów, gdyż mają specjalny domo-klub,
w którym się spotykają i gdzie przyjmują gości. Część z nich
jest chrześcijanami z Sulawesi, także alkohol nie jest dla nich
zabroniony, jak w przypadku muzułmańskich bikersów. Jako, że
termin wizy upływał 27.11 musieliśmy myśleć o tym, jak
najszybciej dostać sie do Malezji. Okazało się, że nawet jeśli
uda nam się przetransportować motor na Tarakan, to nie będziemy w
stanie zabrać go na malezyjską stronę do Tawau. Jakieś
regulacje i przepisy. Bikersi z Berau zaproponowali, żebyśmy
zostawili motor u nich, a oni odwiozą nas w nocy do Tanjung Selor,
na co z chęcią się zgodziliśmy. Zbyszek po raz pierwszy od dawna
jechał jako pasażer i mógł podziwiać gwiazdy. W Tanjung Selor
bikersi zaprosili nas na obiad, nawet zapłacili za hotel, co mnie
wprawiło w lekkie zakłopotanie.
27.11.2013 Na drugi dzień z
rana poszliśmy do portu, wsiedliśmy na speedbout i w ciągu godziny
dopłynęliśmy do wyspy Tarakan, skąd wzięliśmy ferry do Tawau w
Malezji (4 godziny).
Mission completed.
Dotarliśmy do Malezji przed wygaśnięciem wizy.
Przez całą drogę od
Tanah Grogot do Malezji sprawowałam funkcję sekretarki, kontaktujac
się z różnymi klubami, opisując naszą pozycję i plany podczas
gdy Zbyszek niemal bez przerwy prowadził motor. Prawie wszystkie
kluby motorowe w Prowincji Wschodniego Kalimantanu były w stanie
mobilizacji i za punkt honoru postawiły sobie,aby nam pomóc w dostaniu
się do Malezji przed upływem wizy. Często miałam ochotę zostać
dłużej w jakimś miejscu, odwdzięczyć się za pomoc, ale niestety
nie było na to czasu. Za to już obiecaliśmy, że wrócimy.
Rezygnujemy z objazdu
malezyjskiej części Borneo i Brunei, wrócimy na Kalimantan i
objeździmy go dokładniej, tym razem nie spiesząc się i doceniając
lokalną gościnność. Obecnie jesteśmy w domu Daniela, Anglika
mieszkającego od ponad 4 lat w Malezji, który pracuje w szkole
językowej w Tawau. Bardzo ciekawa postać, która zasługuje na
osobna notkę na blogu.
Okazuje się więc, że do odważnych świat należy. Kamień spadł mi z serca, bo się tym wyścigiem do Malezji martwiłem. Brawo bikersi; to bardzo sympatyczne zachowania. Cieszę się też z dobrego pożegnania z Waszą szkołą. To dobrze o Was świadczy. Obawiam się tylko tego, że Wasza Honda może nie wytrzymać już dłużej Waszej podróżniczej fantazji,
OdpowiedzUsuńTeraz Wam trochę zazdroszczę klimatu, bo u nas buro i zimno.