ZBYSZEK JANCZUKOWICZ
Tanah Grogot, tydzień drugi.
Nigdy nie odczuwałem nic poniżającego
w chodzeniu w tanich ciuchach drugiego obiegu, jedzeniu w barach
mlecznych, upijaniu się w parku, graniu w piłkę z gimnazjalistami
czy podróżowaniu stopem bez pieniędzy, a to przecież wzbudzające
pogardę oznaki niskiego statusu społecznego. Od około 5 lat nie
przejmowałem się też za bardzo brakiem oszczędności na
przyszłość, gromadzonego doświadczenia zawodowego ani
opublikowanych artykułów naukowych, a to przecież jawna głupota,
lekkomyślność i nieodpowiedzialność. Ogólnie mówiąc, nie
martwiło mnie, co większość społeczeństwa uważa za podłe.
Tym większe moje zaskoczenie, że dwa
tygodnie w podłej pracy – zresztą bardzo korzystnej logistycznie
i zbawiennej finansowo w naszej nędznej sytuacji – zamiast spływać
po mnie jak lekki deszcz, nie tylko są nie do wytrzymania, ale
wpędzają mnie w głęboką depresję, niechęć do samego siebie i
poczucie życiowej porażki.
Wcale nie zamierzam narzekać na
warunki, jest egzotycznie i pięknie, powolnie, ale bez stresu i
właściwie bez wymagań. Możemy sobie w nocy siedzieć przed
domkiem i pisać na laptopie, a w dzień jeździć po okolicznych
wioskach z domami na palach i drewnianymi mostkami, które nigdy nie
wiadomo, kiedy ostatecznie załamią się pod przejeżdżającym
motorem, słowem, prawdziwe tropiki, których nie znajdziecie w
żadnym katalogu dla turystów. A potem stać nas będzie na dwa miesiące jeżdżenia.
Z pewnym luterańskim poczuciem winy i
grzechu, muszę stwierdzić, że bunt wywołuje we mnie praca jako
forma, tj. bycie zatrudnionym przez pracodawcę i wykonywanie zadań
w zamian za obiecane pieniądze, podłość abstrakcyjna, nie
konkretna. Podporządkowując własną wolę cudzej oraz przeliczając
część własnej egzystencji na pieniądze tracę pełnoprawność
jako podmiot poznania prawdy. W Polsce trzeba będzie załatwić
papiery od psychologa stwierdzające chorobę umysłową
uniemożliwiającą podjęcie pracy zarobkowej, inaczej czeka mnie
głębokie nieszczęście oraz upadek moralny i filozoficzny.
A skąd luterańskie poczucie winy? Z
naszej współczesnej europejskiej etyki, która negując
transcendenty wymiar zbawienia i potępienia, internalizuje je w
zastałych układach społecznych. Ale o tym kiedy indziej.
Przeciwnie, zastanówmy się, kto i kiedy nauczył mnie tego
duchowego wagabundztwa, które nie pozwala cieszyć się, że dobrze
wykonamy powierzone nam w kontrakcie zadanie, rozkrzesamy wokół
siebie trochę oświaty i własnymi rękami zarobimy na wymarzoną
podróż dookoła Borneo? Dlaczego nie znoszę wakacji a kocham
wygnanie? Czy to może być wrodzone?
Za mało tu miejsca na polemikę, ale jak najkrócej. Nie jestes duchem, a więc targasz ze sobą swoją część materialną, bez której nie ma ani Ciebie, ani żadnego poznania. I tą część domaga się tego, co dla niej niezbędne. Innymi słowy, oddajcie cesarzowi, co cesarskie. Dla mnie jest to równie oczywiste, jak postulat ogranmczania tej sfery, by ustąpiła miejsca części niematerialnej. Trzymam więc kciuku za umiejętność balansu i dzielność.
OdpowiedzUsuńPytania, które postawiłeś w ostatnim akapicie, nurtuję też i mnie. Ja też z trudem uwalniam się od poczucia winy, że zbyt wiele rzeczxy zrobiłem źle, prowadząc Cię przez pierwsze lata życia. Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła...