ZBYSZEK JANCZUKOWICZ
4 grudnia 2013
Selamat datang di Indonesia!
Wczoraj po raz trzeci przyjechaliśmy do Indonezji. Tym razem
nie samolotem, ale statkiem. Prawdopodobnie po raz ostatni, chociaż fajnie było
by też motorem albo na piechotę.
Przywitały nas uliczne stragany ze smażonymi bananami i
dobrą mocną kawą, piękne stare burczące motory wszędzie na ulicach, jeżdzące z
prądem albo pod, bo tutaj to nie gra większej roli, znajome okrzyki
"bule" (białasy) oraz "mau ke mana?" (dokąd to?), o których
aksjologii dyskutowaliśmy już długie godziny, mianowicie czy lepiej jest
praktykować cnoty cierpliwość i wyrozumiałość, czy może stawiać na naturalność
i bezpośredniość i zamiast uśmiechu odburkiwać. Łatwo zgadnąć, kto z nas stoi
po której stronie.
Tak czy inaczej, oboje szczerze cieszymy się z kolejnego
tutaj pobytu, mam nawet dziwne odczucie jeśli nie zadomowienia, to przynajmniej
orientowania się jak u siebie w domu. Szczególnie że tuż za ścianą stoi gotowy
do jazdy motor, czyli wszędzie w okolicy możemy szybko się dostać fizycznego i
finansowego wysiłku. Mając tą możliwość dużo spokojnie siedzi nam się w domu,
powoli robi i wywiesza pranie, pije kawę i oddaje lenistwu, tym razem
dobrowolnemu, a nie przymuszonego warunkami lokomotyzacyjnymi jak w Tawau,
gdzie żadnego motoru do dyspozycji nie było.
Co do motorów. 120 kilometrów górskiej drogi z Tanjung Selor
do Berau przebyłem wczoraj w nocy na tylnym siedzeniu nowej Yamahy Vixion. Z
kilku rozmów odbytych na Skypie wiem, że w Polsce nikt w to nie uwierzy, ale
motor z jednym cylindrem o pojemności 150cc i dwoma ciężkimi mężczyznami na
siedzeniu bawił się z dużym luzem i z pięknym delikatnym głosem, na dziurach i
na równym asfalcie, pod górkę i w dół. Bliźniaczy model, Honda Tiger, tak samo.
Do tego dochodzi lekka przyjemna konstrukcja, łatwość obsługi i naprawy oraz do
50 kilometrów drogi na litrze paliwa. Wniosek pierwszy. Czy w Europie mamy już
coś takiego? Albo jak możemy to sprowadzić do Polski? Wniosek drugi. Nie
wspominając już 15 minutowej sesji odpalania, teraz mi się wydaje, że nasza
Honda coś skrzypi, burczy, skacze i marudzi, ale dalej ją kochamy i póki
jesteśmy w tym regionie świata, za nic nie oddamy.
Co do mieszkania. Mieszkamy w domu należącym do jednego z
nich, a służącym jako miejsce spotkań małej społeczności Bikers of Berau. To
oni zresztą przyjechali po nas wczoraj do Selor, raz w jedną stronę i od razu z
powrotem, spalili swoje paliwo i naprawiali dętki w swoich motorach, ponieważ
jako gościom i przyjaciołom po fachu nie wypadało nam jechać autobusem. Nie
chcą żebyśmy za siebie płacili oraz na czas nieokreślony przygotowali nam pokój
z materacem, klucze do domu plus klucze do jednej z nowych Hond (spróbujemy
wieczorem). Fenomen społeczności motorowych to chyba nasze najważniejsze i
najbardziej inspirujące doświadczenie w Indonezji, myślę, że dla takiej
przygody, bo przecież nie dla tropikalnych plaż i orangutanów, warto było,
pomimo obecnego już zmęczenia gorącym klimatem, puścić się na Borneo na starym
motorze z przeciążonymi sakwami, z absurdalnie niskim zapleczem finansowym, nie
wiedząc za bardzo, co nas spotka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz