|
Moi uczniowie z ELTIBIZ |
|
Nasz mały domek na Jl. Badak |
|
Dayakowe chroniący cmentarz z sandungami, część z MAD |
|
Gospodarze sandunga koło targu, miejsca gdzie była wioska Pahandut |
|
Sprzątanie sandungów |
|
Koszenie, palenie, sprzątanie, a potem jedzenie na grobie
|
15.02.2014 - Sobota, dla odmiany. Jutro
rano jedziemy na wycieczkę więc nie będzie czasu na niedzielne
sprawozdanie. Także zamiast ogłoszeń parafialnych mamy szabatowe
opowieści. Tydzień minął pod względem organizacyjnym i
Dayakowym. Dużo nowych znajomości, a zatem możliwości. Nie
zapominajmy, że w Indonezji zaraz po korupcji, neptyzm i kumoterstwo
(och, jakże zapomniane słowo) są zwyczajowymi sposobami na
załatwiania spraw.
Ostatnia niedziela spędzona jak zwykle
na kolacji u księdza Stanisa. Zaproponował nam brudzia i przejście
na mówienie sobie po imieniu. Potem rozmowy do północy i
francuskie wino, rocznik 2001. Ksiądz się skarżył, że
indonezyjski wydawca skrócił mu ksiazkę o 14 rozdziałów, zmienił
tytuł, a tłumacze poprzekręcali znaczenie w tych rozdziałach,
które pozostały. Podziwialiśmy jego krisy i mandały, rytualne
sztylety i miecze. Pokazywał zdjęcia z Piły i Grudziądza sprzed
ponad pół wieku i opowiadał o swojej prcy na misjach. O graniu w
brydża, w siatkówkę, wspinaczkach górskich, jeździe na koniu,
budowaniu kaplic, dróg i mostów oraz piciu tułaku z przywódcami
wiosek. W ELTIBIZ jak zwykle, jedynie paru uczniów płci męskiej zbytnio się na mnie koncentruje, a jeden z nich bezczelnie wpatruje się we mnie przez całe zajęcie oraz przedłuża momenty, gdy mi coś podaje z takim spojrzeniem jakbym mu już coś obiecała. Pewnie nauczył się tego z amerykańskich filmów albo koreańskich dram. Oni są zawsze galau, broken-hearted.
W poniedziałek byliśmy u Hasana na
kolacji, gdzie pojawił się też Essen i Rudi. Gdy wysiadł prąd
(co się często zdarza w Palangkarai, gdyż główny generator jest
w Banjarmasinie), rozmowy zeszły na tematy paranormalne. Fita
opowiadała o swoich snach, Rudi interpretował. Opowiadała o tym
jak miewała migreny i szaman podczas rytuału wyciągnął kamień z
jej głowy. Rudi powiedział, że przed naszym domem na jl. Badak, w
miejscu gdzie kiedyś rosło drzewo jest duch strażnik, ale
nieszkodliwy, a nawet strzegący posesji. Kupiłam starą figurkę
karuhei, używaną w rytuałach. Przedstawia kobietę oplecioną
wężem, być może jest to Jata, pani świata podziemnego. Podobno
to karuhei ma penunggu, strażnika, którego można wezwać o
godzinie szóstej. Nie sprawdzałam. Spotkaliśmy się też ze
studentami GMKI, jakieś chrześcijańskie stowarzyszenie nastawione
na ochronę kultury Dayakowej. Akurat trafiliśmy, gdy ćwiczyli
tańce tradycyjne z mandałem, rytualną bronią. Kolejny wieczór
spędziliśmy z członkami Majelis Adat Dayak, grupą o sporej władzy
politycznej, gdyż zatrzymali przyjazd ekstremalnej organizacji
islamskiej, której członkowie demolują sklepy alkoholowe i biją
kobiety bez hust na ulicach. Nie pozwolili im wysiąść z samolotu
lądującego w Palangkarai.
W piątek byłam w wiosce Sei Gohong na
zebraniu mieszkańców traktującym o wytyczeniu tanah adat, ziemi
wspólnej dla mieszkańców wioski, chronionej przed zakupem przez
obce osoby i eksploatowaniem lasu.
W sobotę uczestniczyliśmy w
sprzataniu cmentarza pełnego sandungów jeszcze z czasów wioski
Pahandut, przed założeniem miasta Palangkaraya w 1957 roku. Podobno
ktoś z Banjarmasinu chce kupić to miejsce, a oni się sprzeciwiają.
Niedziela,16.02.2014. Tym razem
wycieczkowo, a nie parafialnie. Poznaliśmy Yuyusa, podróżnika i
fotografa pracującego dla United Nations, którego ojciec brał
udział w zakładaniu Palangkarai. Wraz z jego znajomymi pojechaliśmy
w okolice Tangkiling na wycieczkę po lasach i pływanie w rzece.
Woda była czerwona i obawiałam się, że może być zatruta, ale
się okazało, że to znak, że właśnie jest czysta, a kolor bierze
od korzeni drzew zanurzonych w wodzie. Byliśmy też w Subuh, miejscu
gdzie mieszkają bule, jest to jakaś organizacja, podobno
amerykańskie gwiazdy wpadają tam na odpoczynek. Wygląda to trochę
sekciarsko, mają jakieś medytacje, ale bez żadnej konkretnej
religii. Muszę spawdzić o co dokładnie w tym chodzi. Yuyus
poczęstował nas mętnym winem ryżowym o nazwie baram, lekkie, o
specyficznym smaku.
Kolejny tydzień zapowiada się
normalnie, praca, dom, spotkania. Zbyszek się rozchorował, ale
miejmy nadzieję, że do przyszłego weekendu mu przejdzie, bo mamy
jechać na zlot bikersów do Kapuasu. Walentynek nie obchodziliśmy.
Hassan się coś nie odzywa, może się na nas obrazili. Za co, nie
mamy pojęcia, bo z Indonezyjczykami nigdy nie wiadomo. Wystarczy, że
ktoś coś o kimś powiedział i już cała reszta patrzy na niego z
ukosa. Za to kupiliśmy dużo sarungów i koszulek, ktore zamierzamy
wysłać do Polski. Niestety w całym mieście nie mają pocztówek.
Poza tym, po tym jak moje listy z Birmy do nikogo nie doszły,
dodatkowo kilkanaście kartek z Tajlandii gdzieś przepadło,
przestałam wierzyć azjatyckim pocztom. Także Kochani wybaczcie, że
nic nie wysyłamy, nie znaczy, że o Was nie pamiętamy. Wręcz
przeciwnie, tęsknimy coraz bardziej.
|
Młode Dayaki z GMKI zaraz po próbie tańca |
|
Hassan i Fita u nich w domu na Jl. Obos |
|
Rambutany, Zbyszek dostał od koleżanek z pracy, takie owocki w owłosionej skórce |
|
Sandung, bone house z wioski Sei Gohong |
|
Naga, wąż smok z podziemi |
|
Nusie |
|
Rumah Penunggu Kampung - domek strażnika wioski Sei Gohong |
|
Typowy domek w wiosce Sei Gohong |
|
Na sprzątaniu cmentarza z sandungami |
|
W Eco Village w Subuh |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz